"Kochana Anglio, bardzo przepraszamy za to, co zaraz zrobimy z twoją literaturą".
"Dziwne losy Jane Eyre" odebrałam jako całkiem sympatyczną, acz niekoniecznie porywającą powieść. Zdecydowanie bliżej mi do "Wichrowych wzgórz" innej z sióstr Brontë – więcej w nich klimatu i treści, opowieść o Jane Eyre wydała mi się nieco przegadana. Tak czy owak, od czasu do czasu chętnie sięgam po literaturę kobiecą sprzed kilku epok, szczególnym sentymentem zaś darzę właśnie tę angielską. Wszechobecne konwenanse dziś pewnie trochę śmieszą, ale jednocześnie jest spory urok w nieśmiałych i nieudolnych próbach zalotów, zwłaszcza kiedy czytelnik już dawno wie, że historia zakończy się przed ołtarzem, a tymczasem bohaterowie nie mają bladego pojęcia, co właściwie czują. Pięknym tłem dla tych opowieści są stare posiadłości czy też dworki, rozległe budowle otoczone imponującymi ogrodami, a dalej lasami czy wrzosowiskami. Tutaj odwiedziny u sąsiada stają się całodniową wyprawą, obwarowaną oczywiście szeregiem zasad. To zupełnie inny świat. Siostry Brontë, Jane Austen? Zawsze chętnie. Brodi Ashton, Cynthia Hand i Jodi Meadows? Właśnie ostatecznie upewniłam się, że niekoniecznie. Ale po kolei.
Powieść trzech amerykańskich autorek to luźna przeróbka historii wymyślonej przez Charlotte Brontë. Lub też, jak twierdzą pisarki, wersja prawdziwa. I muszę przyznać, że pod pewnymi względami całkiem zgrabnie to sobie wymyśliły. Tytułowa Jane Eyre, podobnie jak w oryginale, przebywa w szkole dla dziewcząt, dokąd wysłała ją niecierpiąca jej ciotka. I choć zarys dalszych wydarzeń jest podobny, to intryga jest dużo bardziej zawiła. U Charlotte Bronte mamy opisane koleje życia Jane od dzieciństwa spędzonego w domu krewnych, przez pobyt w szkole, pracę jako nauczycielka i dalej, aż do momentu połączenia się z ukochanym, osią fabuły jest zaś zakazana miłość. Nowa wersja przedstawia historię daleko bardziej skomplikowaną. Jane widzi duchy i ma na nie spory wpływ, dlatego też Towarzystwo Relokacji Zbłąkanych Dusz pragnie mieć ją w swoich szeregach. Jednak Jane nie pociąga życie agentki. Co innego jej przyjaciółka, aspirująca pisarka, młodziutka... Charlotte Brontë. O, tej się marzą wspaniałe przygody, które w przyszłości mogłaby opisać w swoich powieściach.
Autorki mocno zagmatwały fabułę i wprowadziły wiele nowych charakterów. Obok Charlotte występują także jej znane siostry, niemałą rolę gra też brat pisarek, Branwell. Pojawiają się również postaci historyczne oraz mnóstwo duchów. Muszę przyznać, że twórczynie dość sprytnie przerobiły oryginalną historię. Spodobało mi się zwłaszcza tłumaczenie, że ta klasyczna wersja została uproszczona, bo nikt nie uwierzyłby w to, co się naprawdę wydarzyło. Udało się też sprytnie wykorzystać wiedzę na temat Charlotte Brontë i jej rodziny.
I wydawać by się mogło, że wszystko powinno złożyć się w przyjemną całość, ale nie ma tak dobrze. Bo gdzie tu przyjemność, kiedy człowiek bez przerwy zgrzyta zębami? Infantylność stylu poraża. Drażnią powtarzające się ochy i achy, ciągłe wspominanie, że w tamtych czasach konwenanse niemal wszystkiego zabraniały, po pewnym czasie też zaczyna irytować. Jak poradzono sobie z pewnymi nieścisłościami i błędami? Zamiast je poprawić albo zignorować, licząc, że czytelnik nie zauważy, autorki zastosowały wtrącenia w rodzaju "tak, wiemy, że podobno to czy tamto wynaleziono znacznie później, ale my wiemy z pewnych źródeł, że w rzeczywistości w owych czasach już to znano". Mam wrażenie, że autorki uznały tę metodę za świetny sposób na łatwe ominięcie uwag redaktora. Tylko że to, co w założeniu chyba miało być zabawne, wyszło żałośnie. Całość sprawia wrażenie napisanej przez trzy rozentuzjazmowane nastolatki. Za pracę napisaną na zajęcia z literatury w gimnazjum należałaby się solidna piątka, ale jako powieść podobno uznanych autorek "Moja Jane Eyre" nie powinna ujrzeć światła dziennego.
Autorki słusznie przepraszają za to, co ośmieliły się uczynić. Jak już pisałam, nie mogę uznać "Dziwnych losów Jane Eyre" za jedną z moich ulubionych reprezentantek klasyki literatury kobiecej, ale to, co zrobiły panie Ashton, Hand i Meadows, to prawdziwa zbrodnia. Pełna specyficznego uroku naiwność została zastąpiona zwykłą infantylnością, po subtelności Charlotte Brontë przejechał walec. To, co angielska pisarka pozostawiała domyślności i wyobraźni czytelnika, tu zostało zastąpione nachalną bezpośredniością. Co dało się spłycić, zostało spłycone.
Wiem doskonale, że pisanina "ladyjanistek" znajdzie liczne grono entuzjastek. Prosta mimo wszystko fabuła (przyznaję, nie najgorzej obmyślona), lekki i niby zabawny styl oraz homeopatyczna dawka fantastyki to kombinacja, która nieźle się sprzedaje. Dla mnie niestety jest niemal nie do strawienia. Zbyt wiele tu sztuczności, prób bycia zabawnym na siłę. Jak dla mnie – choć lubię lekką i przyjemną fantastykę – stanowczo za płytko.
Dziękujemy wydawnictwu Sine Qua Non za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz