Melodia Litny

3 minuty czytania

melodia litny

Czym musi wyróżnić się powieść nieznanego nikomu autora, by duże wydawnictwo zdecydowało się ją opublikować? Odpowiedź na to pytanie zna prawdopodobnie Łukasz Jabłoński, któremu najwyraźniej udało się oczarować swoją debiutancką powieścią osoby decyzyjne w Zysku. Ja czarowi "Melodii Litny" uległam niestety tylko po części, niemniej uważam, że warto obserwować przyszłe poczynania młodego pisarza (a w każdym razie nowego, bo co do wieku pewności mieć nie mogę, jako że o autorze trudno znaleźć jakiekolwiek informacje).

Świat, do którego przenosimy się za sprawą opowieści, obserwujemy głównie z perspektywy banitów. Ich twarze zdobią różne – w zależności od rodzaju przewiny – tatuaże. Napiętnowani w ten sposób, wiodą życie wolnych ludzi, nie dziwi jednak brak zaufania wobec nich ze strony społeczeństwa. Część z nich, być może chcąc wieść spokojne życie, decyduje się zamieszkać w Bastionie, osadzie założonej w puszczy, w bezpiecznym oddaleniu od innych skupisk ludzkich. Jednak, jak pokazuje czas, niekoniecznie będzie im dane zaznać spokoju.

Niezależnie od tego, kim jesteśmy i jakie mamy plany, nie wszystko zależy od nas. Los lubi płatać figle, a ludzie, którymi jesteśmy otoczeni, często w rzeczonych figlach wręcz się specjalizują. Nie inaczej jest w Bastionie. Niespodziewane porywy serc, próby przejęcia władzy w osadzie, normalne utarczki z sąsiadami, a gdyby tego było mało, na dodatek nieporozumienia z ludźmi "z zewnątrz". Jeśli jeszcze do tego dodać magię, która nie zawsze (a może nawet rzadko kiedy) wykorzystywana jest w zbożnych celach, to staje się jasne: w tej powieści dzieje się wiele.

Akcja prezentowana jest z perspektywy różnych bohaterów. Pierwszy plan wydaje się zajmować Malbo, którego do zamieszkania w Bastionie przekonał Thoregar, założyciel i przywódca osady. Malbo, obecnie noszący na policzku tatuaż przedstawiający niedźwiedzią łapę, jeszcze niedawno był władcą Dwóch Oceanów. Obalony i napiętnowany przez brata, musi szybko przywyknąć do nowego, zupełnie innego życia.

Pojawienie się nowego banity ma niebagatelny wpływ na osadę. Thoregar, który sprowadził Malbo w bardzo konkretnym celu, już wkrótce bardzo tego żałuje. Jednak istotnych postaci jest więcej. Przygotowująca się do przeprowadzenia niebezpiecznego rytuału wiedźma Santi, uciekająca przed jej gniewem Litna (której jednak, mimo że jej imię występuje w tytule książki, poświęcono stosunkowo mało miejsca) – nawet żalnikom, najbardziej pogardzanym mieszkańcom osady, poświęcono kilka stron. Warto także wspomnieć, że poznajemy również wydarzenia sprzed kilkudziesięciu lat, kiedy cesarstwem rządził okrutny ojciec Malbo.

melodia litny

Niestety w moim odczuciu autorowi udała się kreacja jedynie niektórych bohaterów. Mam wrażenie, że najlepiej wychodzi mu opisywanie negatywnych cech postaci. Podłość i okrucieństwo cesarza czy furię Thoregara oddał dobrze, ale już Litna, Malbo czy Santi wydali mi się całkowicie nijacy.

Tym, co sprawiło mi największą przyjemność w trakcie lektury, był piękny język, jakim operuje Jabłoński. Ta książka wymaga od czytelnika skupienia – przebrnęłam przez kilkadziesiąt stron, zanim przyzwyczaiłam się do stylu, który jednak później coraz bardziej mi się podobał – lecz warto się nim wykazać, by docenić warstwę językową.

Mimo całej przyjemności, jaką dała mi lektura, od pewnego jej momentu bezustannie towarzyszyło mi poczucie, że czegoś tu brakuje, że ktoś tu o czymś zapomniał. Cel, nie widać celu! Oczywiście bohaterowie dążyli do realizacji takich czy innych zamierzeń, ale raczej na zasadzie "każdy sobie rzepkę skrobie". Zabrakło czegoś, co spinałoby całość lub chociaż zapowiadało, że takie zapięcie nastąpi. Rozumiem, że planowana jest kolejna odsłona cyklu (a niewykluczone, że i następne), ale nawet teraz, po przeczytaniu pierwszej części, nie wiem, jaki jest ogólny zamysł. Zamierzony element zaskoczenia? To tak nie działa. Ja po prostu nie mam pojęcia, na co mam czekać. To tak jakby czytać "Władcę Pierścieni", nie wiedząc, jaki jest cel całej wyprawy. Maszerują sobie i mają ciekawe przygody, tylko po co? Bo jednak chciałabym wiedzieć, czy spodziewać się ratowania świata, czy może suto nakrapianych imienin u wujka.

Debiut Łukasza Jabłońskiego jest moim zdaniem umiarkowanie udany. "Melodia Litny" to całkiem przyjemna powieść, przynajmniej do momentu, kiedy zacznie się zadawać pytania. Nie każda książka musi traktować o ratowaniu świata, nie każdy bohater winien dokonywać wiekopomnych czynów. Jednak miło jest mieć poczucie, że ta historia do czegoś prowadzi, że na końcu coś na nas czeka. Nie wątpię, że autor ma jakiś zamysł, wszak nie dokończył przynajmniej kilku wątków. Szkoda tylko, że nie jestem pewna, czy na ewentualne zakończenie w ogóle warto czekać.

Dziękujemy wydawnictwu Zysk i S-ka za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
7
Ocena użytkowników
7 Średnia z 1 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...