Media niemal z uporem maniaka zapowiadały "Marsjanina" Ridleya Scotta jako film tej jesieni. Zwykle tego typu frazesy nijak się mają do rzeczywistości i trzeba podchodzić do nich sceptycznie, lecz tym razem nie można się nie zgodzić. Oczywiście jesień dopiero się zaczyna, a zatem należałoby dać szansę produkcjom, które dopiero zagoszczą na ekranach kin, niemniej jednak zrobienie wrażenia na widzach po tym, co zaprezentował reżyser, nie będzie łatwe. Nie wiem, czy "Marsjanin" zostanie najlepszą produkcją tej jesieni, ale jestem przekonana, że wysoko ustawił poprzeczkę.
Fabuła nie jest szczególnie skomplikowana. Grupa astronautów w wyniku niesprzyjających okoliczności musi opuścić Marsa. Podczas ewakuacji jeden z nich, czyli Mark Watney (w tej roli Matt Damon) zostaje uznany za zmarłego. Okazuje się jednak, że choć to całkowicie niewiarygodne, mężczyzna przeżył. Jest tylko jedno, drobne „ale”, a mianowicie utknął na Marsie. Jak na człowieka czynu przystało, zakasuje rękawy i bierze się do roboty, bo nie ma zamiaru zbyt łatwo się poddać, skoro już raz cudem przeżył. Mimo oszałamiającej kreatywności głównego bohatera, ratunek nie jest jednak czymś oczywistym. Mars należy do wybitnie nieprzyjaznych planet, technika zawodzi, a NASA niby ratuje, ale jakoś niezbyt skwapliwie.
Film nie wywróci do góry nogami waszej wizji świata i pewnie nie spowoduje, że godzinami będziecie analizować jego kolejne kadry. Zapewni wam natomiast świetną rozrywkę, a kiedy nie będziecie się śmiać, to trochę popłaczecie ze wzruszenia. Ja płakałam, ale tylko raz, bo całość zdecydowanie napawa optymizmem.
Dzieło Ridleya Scotta, mimo tego że należy do gatunku science fiction, nie skupia się na technologii. Nowinki są tutaj ważne, gdyż ich pojawienie się, jak i możliwość użycia, posuwają akcję do przodu, jednakże "Marsjanin" nie traktuje o podboju kosmosu oraz ludzkiej potędze. Reżyser wbrew powszechnie panującym, ponurym wizjom naszej przyszłości, tworzy dzieło optymistyczne. Obraz opowiada o sile człowieka, tkwiącej nie w osiągnięciach, ale charakterze, harcie ducha, przyjaźni, chęci przetrwania oraz inteligencji.
Budżet produkcji wyniósł ponad 100 milionów dolarów, ale na szczęście tego nie widać. Tak, to komplement, bo sukces "Marsjanina" nie tkwi w naszpikowaniu całości wylewającymi się ze wszystkich stron efektami specjalnymi, ale na umiejętnym ich wykorzystaniu. Burza piaskowa na początku oraz scena w kosmosie wieńcząca walkę głównego bohatera o odzyskanie wolności i powrót na właściwą planetę dodają całości jedynie pewnego smaczku. Dariusz Wolski skupił się bardziej na ukazaniu wnętrz bazy i promu kosmicznego czy laboratoriów NASA niż powierzchni planety, na której i tak przed pojawieniem się tytułowego bohatera nic ciekawego właściwie nie było.
Obraz jest interesujący, ponieważ to, gdzie rozgrywa się akcja, nie zdominowało całości. Powstała w ten sposób kameralna, podnosząca na duchu opowieść o ludzkiej solidarności oraz woli walki. Efekty specjalne i zwroty akcji pozostają gdzieś na dalszym planie, a najistotniejsze elementy fabuły tkwią w dobrze napisanych, przemyślanych dialogach. Nawet umiejętnie użyty naukowy żargon ani przez chwilę nie utrudnia odbioru, za to dodaje wiarygodności i kolorytu. Film dopełnia też potęgująca humor niektórych scen, ironicznie użyta, kiczowata muzyka disco.
Aktorsko również nie można produkcji Scotta niczego zarzucić, choć siłą rzeczy nasza uwaga skupia się na Damonie. Jego bohater łączy w sobie chłopięcość i nonszalancję Iron Mana z pouczaniem ludzi w stylu Sherlocka Holmesa oraz zaradnością Robinsona Crusoe. Czego chcieć więcej?
Za seans dziękujemy firmie Cinema City.
Komentarze
Wątki na Ziemi i związane z załogą, która porzuciła Marka, są najnudniejsze w całym filmie. Osobiście nie kupuję niczego, co w "Marsjaninie" padło jak naiwnych zwrotów akcji w stylu:
Na plus zdjęcia, Mars prezentuje się naprawdę dobrze, efekty też stoją na wysokim poziomie. Ale tak to film średni, nie udzieliły mi się żadne emocje i tylko wyczekiwałem finału, który był jasny od samego początku. 5/10
Dodaj komentarz