„Magia Krwi” to literacki debiut Anthony’ego Huso. Jak to zwykle z pierwszą książką bywa, wydanie tego tytułu w dużej mierze zdeterminuje kolejne tytuły autorstwa tego niegdysiejszego obnośnego sprzedawcy odkurzaczy. O marzeniach związanych z dobrym przyjęciem w naszym kraju pisać nie będę, przechodząc od razu do sedna.
Głównym bohaterem książki jest Caliph Howl, student z Daesdale, posiadający jednak prawa do tronu Stoneholdu. Zgłębianie wiedzy okazuje się być jego jedynym zadaniem do czasu, aż pojawią się kłopoty. Caliph poznaje w bibliotece Senę, która jest obiektem westchnień co najmniej połowy wszystkich żaków, a tak naprawdę to wiedźma, wykorzystująca zdobytą wiedzę do wyciągania informacji. Zainteresowanie dziewczyną z początku ma podłoże czysto pragmatyczne – widziała, jak też Caliph podmienia w bibliotece książki chcąc zdyskredytować niejakiego Rorica, który na pierwszym roku studiów wyciął głównemu bohaterowi nielichy numer.
Początkowe chłodne podejście obojga młodych ludzi do siebie nawzajem z czasem przekształca się w coś poważniejszego i ta dwójka zostaje kochankami, starającymi się ukryć wspólną zażyłość. Sena jednak opuszcza Daesdale, podczas gdy Caliph – mimo ukończenia toku nauki – pozostaje jeszcze na uniwersytecie przez jeden semestr. Kiedy otrzymuje od Seny list z mapą i kluczem do jej domu, po chwili zastanowienia ucieka z Daesdale przed wysłannikami Rady Stoneholdu i postanawia udać się do domu swojej kochanki.
Zdradzać coś więcej z fabuły byłoby zbrodnią, jednak na czytelnika czeka spora dawka zdrady, kilka mniej przyjemnych momentów z życia mieszkańców Iski oraz – rzecz jasna – magia i jej najgroźniejsze dysponariuszki – wiedźmy. Tym samym Huso wprowadza nas w świat wielkiej polityki, dla której Caliph Howl jest jedynie pionkiem, w dodatku bardzo niedoświadczonym, niegotowym na podejmowanie sprzecznych z sumieniem decyzji.
Chociaż sama fabuła książki nie należy do wyjątkowo wymyślnych, bo to w końcu kolejna opowieść o młodym królu w państwie, które zawsze jest właśnie w najtrudniejszej sytuacji politycznej od lat, to duże brawa autor powinien zebrać za przygotowany świat. Nie jest to typowe średniowieczne królestwo, chociaż pojawiają się rycerze. Nie ma także typowych pojedynków na miecze, chociaż oręż tego typu nosi chociażby sam Caliph. Zamiast tego w miastach korzysta się z wszelkich osiągnięć techniki, buduje się wielkie latające sterowce czy opancerzone maszyny bojowe. Autor doskonale porusza się po tematyce technicznej i nie szczędzi czytelnikowi dokładniejszych opisów. Nie każdemu może się spodobać takie profesjonalne podejście, bowiem fragmenty te są momentami nieco zbyt dokładne, a co za tym idzie, nużące, jednak dużo groźniejszy zabieg opisywania świata to upychanie go w dużych blokach tekstu, który momentami wydaje się całkowicie oderwany od akcji powieści. Tak jakby autor wiedział, że trzeba opisać dane miasto, ale nie bardzo wiedział, czy będzie ku temu okazja, dlatego dla pewności niektóre rozdziały rozpoczyna właśnie w ten sposób.
Takie wtrącenia tyczą się z resztą nie tylko świata przedstawionego, ale i samych postaci. Chcę tutaj zaznaczyć, że Huso właściwie skupia się tylko na najważniejszej dwójce, czyli Howlu i Senie, podczas gdy resztę przygotował jako wypełniacze, czasami tylko czyniąc od tego drobne wyjątki. Historia Calipha, chociaż rozrzucona po całej książce i ujawniana z czasem, jest właściwie nieciekawa. Urywki z przeszłości, mieszkanie na wsi czy też nauki od Nathaniela to elementy, które co prawda pogłębiają portret psychologiczny postaci, ale gdy nagle Caliph doznaje jakiejś wizji i nie bardzo czytelnik wie, dlaczego tak się dzieje ani jakie są z tego chociaż szczątkowe wnioski, to równie dobrze może dany fragment tekstu ominąć. Jeszcze gorzej sprawa ma się z Seną – w tym wypadku Huso pokpił sprawę i chociaż dowiadujemy się o jakiejś strukturze organizacji czarownic, jednak autor nie pokwapił się na jej szersze opisanie, przez co znamy jedynie jakąś szczątkową hierarchię i nie bardzo wiemy, co też te ambitne kobiety naprawdę chcą osiągnąć.
Książce przydałby się jeden, charakterystyczny przeciwnik, bo mimo rozgłaszanego co chwilę zagrożenia, właściwie przez zbyt dużą liczbę stron nie dzieje się nic strasznego. Powiem więcej – wróg wydaje się być groźny z opisu, ale poznać go bliżej nie będzie okazji mimo tego, że Huso podjął wyzwanie i niektóre fragmenty powieści pokazał także z perspektywy wykraczającej poza Calipha i Senę. Szkoda tym większa, że ciekawe wywody techniczno – filozoficzne i tajemne siły związane z książką „Cisrym Ta” naprawdę potrafią wciągać, ale czasem nie bardzo wiadomo, kto i dlaczego nas atakuje.
Nim zdecyduję się na ocenę, słów jeszcze kilka na temat wydania. W oczy rzuca się całkiem przyzwoita okładka, chociaż trudno powiedzieć, jaki też kanon wśród wiedźm uważany jest za ten właściwy. W tekście natknąłem się raptem na jeden błąd, co przecież przydarza się niemal w każdej książce. Dużo dziwniejszy jest format „Magii Krwi”, przez co liczy sobie ona aż 656 stron. Wolałbym strony większe, by tym samym nieco zredukować ich ilość.
Pora na podsumowanie. Jak na debiut, „Magia Krwi” potrafi wciągać i stanowi dobre wprowadzenie do już zapowiedzianej kontynuacji. Ciekawy świat, interesujące, chociaż wciąż niewykorzystane w pełni podejście do magii oraz losy dwójki bohaterów, którzy odkrywają swoje uczucie mimo przeciwności, to zdecydowanie atuty tego tytułu. Nie ma jednak książek idealnych i wśród wad można wymienić płytkich bohaterów drugiego i trzeciego planu, nieco zbyt rozwodnione i rozdmuchane zagrożenie, jak też miejscami zbyt szczegółowe opisy, które mogą zrazić do siebie czytelników pragnących odkrywać świat w mniej bezpośredni sposób niż przebijając się przez całe bloki tekstu. Huso ryzykuje nie umieszczając żadnych wampirów czy wilkołaków, jednak wydaje się, że nastąpił przesyt tego typu tematyką, dzięki czemu „Magia Krwi” to nie tylko dobra książka, ale i zapowiedź zmiany najpopularniejszego nurtu na nowy.
Dziękujemy wydawnictwu Prószyński i S-ka za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
"Nastąpił surrealny paroksyzm przemocy nie z tego świata. Sama substancja przestrzeni i wymiarowości zadrżała, zafalowała, a powietrze zrobiło się jakby omdlałe, może nawet ciężkie, podobne do ścieków. Jak zsiadłe mleko. Skrzep. Opary stężały. Płyny stały się plasmodiami, ruchomymi i wrażliwymi. Kamienne kolumny wsączały się do nieba, rozpływały jak świece mięknące od dołu, przy odwróconej grawitacji."
Nie przeczytałem całej książki, bo po prostu nie widziałem sensu w dalszym czytaniu. Jeśli miałbym postawić tej powieści jakąś ocenę, to wyniosłaby ona 1/10.
Dodaj komentarz