Przez lata obcowania z medium komiksowym superbohaterskie eventy nauczyły mnie, aby nie oczekiwać od nich zbyt wiele. I wówczas na scenę wkroczyło wydarzenie anonsowane przez DC jako "Wojna Totalna", po której ma nastąpić "Batman. Death Metal". Czy było na co czekać?
"Liga Sprawiedliwości. Wojna Totalna: Rok łotrów" to licząca ponad 600 stron cegła będąca superbohaterskim eventem, w którym zbiega się wiele linii fabularnych z innych serii. Dlatego chcąc uniknąć spoilerów i poznać wydarzenia, które doprowadziły do "Roku łotrów" – co warto rozważyć, żeby nie mieć problemów z odnalezieniem się w fabule – lepiej wcześniej sięgnąć po "Batman Metal", "Batman, Który się Śmieje" i "Ligę Sprawiedliwości: Bez sprawiedliwości".
Pokrótce przypomnijmy w czym rzecz. W barierze, zwanej Ścianą Źródła, na skraju Galaktyki Prometejskiej pojawia się wyłom. Odłamki, tzw. Totalności zaczynają opadać ku Ziemi. Lex Luthor postanawia opuścić Ligę Sprawiedliwości i wierząc w swoją rolę zbawiciela ludzkości zbiera najgroźniejszych wrogów LS i zakłada Legion Zagłady, w skład którego wchodzą m.in. Brainiac i Sinestro. Tymczasem z okowów Totalności wyzwala się Perpetua, twórczyni całego multiwersum i matka Monitora, Antymonitora i Kowala Światów. Głównym założeniem przyświecającym niedawno jeszcze uwięzionemu bytowi jest stworzenie rasy drapieżników szczytowych i dalsza ekspansja, mająca spowodować upadek światów opowiadających się przeciw Perpetui. Lex Luthor, stojący na czele Legionu Zagłady, szybko zawierza nieznanej istocie i staje się jej prawą ręką. Aby zrealizować jej cele, ludzkość musi odrzucić wiarę w herosów i przesunąć się w kierunku zła, co spotęguje chaos i pozwoli Perpetui na stworzenie nowego multiwersum w miejscu obecnego. By pomóc władczyni, Luthor rozpoczyna "Rok łotrów", dostarczając każdemu z antybohaterów środków i motywacji do skutecznego działania w ich domenach.
Powyższy opis fabularny może jawić się jako zagmatwany, a to i tak ledwie powierzchowne nakreślenie głównego wątku "Wojny Totalnej", której poboczną część stanowi "Rok łotrów". Najpierw jednak czeka nas kilkuzeszytowa opowieść o Lexie Luthorze, przechodzącym transformację w drapieżnika szczytowego i stającego się heroldem Perpetui. Później przychodzi czas na "Rok łotrów", czyli czterozeszytową opowieść o tym, jak Luthor obdarowuje i przekonuje niektórych antagonistów do działania ku chwale chaosu. Następnie czeka nas najdłuższa część albumu, czyli tytułowa "Wojna Totalna", w której naparzanie nie ma końca, a przysłowiową wisienką – czy jak kto woli truskawką – na torcie jest występ Batmana, Który się Śmieje. Niemniej warto odnotować, że omawiany album nie rozwiązuje wszystkich wątków, lecz jest pomostem pomiędzy "Batman Metal" oraz "Batman Death Metal".
Początek albumu, kiedy scenarzyści skupiają się na Lexie Luthorze, daje radę. Sfokusowanie narracji na czołowym antagoniście DC, który jeszcze niedawno próbował odkupić swoje winy jako członek Ligi Sprawiedliwości, oraz połączenie losów Luthora z Marsjańskim Łowcą, a tego z kolei z Hawkgirl, wypadło bardzo płynnie i interesująco. Słabiej ma się "Rok łotrów", bo wielu klasycznych złoczyńców zostaje sprowadzonych – w porównaniu do Perpetui i Luthora – do poziomu kieszonkowców, cieszących się, że w końcu mają sprzęt do napadu z bronią w ręku. Przez to ich poczynania są dla czytelników zupełnie obojętne. Co więcej, zasadne staje się pytanie o sens włączenia "Roku łotrów" do tego tomiszcza. Być może zadecydował o tym fakt, że oryginalnie wydawane jako pojedyncze zeszyty nie przynależały do konkretnych serii, tylko było opatrzone podtytułem "Year of the Villain". Choć to nadal dziwi, bo wszystkie dotyczą wrogów Batmana, a nie całej Ligi Sprawiedliwości.
Kolejną i najbardziej obszerną częścią jest "Wojna Totalna", będąca zresztą daniem głównym albumu, a przynajmniej za takie uchodząca. To najtrudniejsza w ocenie, bo i najsilniej zróżnicowana opowieść. Liga Sprawiedliwości rozdziela się na trzy zespoły, buszujące kolejno w przeszłości, przyszłości oraz na obrzeżach wszechświata. Celem drużyn jest odnalezienie Antymonitora i fragmentów Totalności, aby ponownie uwięzić Perpetuę. Przenosiny w czasie posłużyły scenarzystom za pretekst do spotkań nowożytnych członków Ligi Sprawiedliwości ze Stowarzyszeniem Sprawiedliwości i nie tylko. Niektóre perypetie mogą się podobać, nie zabraknie bowiem scen akcji, kilku zawijasów fabularnych i szczypty osobistych porachunków, składających się na obraz "Wojny Totalnej" między Luthorem i spółką a Ligą Sprawiedliwości. Jednakże kiedy akcja zwalnia, trudno o zachowanie entuzjazmu. Obserwujemy wrzucanie wszystkiego, absolutnie wszystkiego do jednego wora w myśl niepisanej zasady scenarzystów superbohaterskich eventów: "im więcej, tym lepiej". Logika miejscami kuleje, postacie wypowiadają masę bełkotliwych kwestii o Totalności, Omniwersum, Mrocznym Multiwersum i tak dalej, często padają też słowa nijak nie pasujące do osobowości bohaterów. Ostatecznie przez większą część "Wojny Totalnej" bardziej się brnie, niż pochłania ją z zaciekawieniem.
Wcześniejsze niedoróbki poniekąd zaciera efektowna konfrontacja Lexa Luthora i Batmana, Który się Śmieje. Występ tego drugiego – może nawet najlepszy, jeśli chodzi o tę postać – to bardzo przyjemna odskocznia po kilkuset stronach starć kosmicznej wagi, a także pokaz potencjału antybohatera i przede wszystkim kolejny krok w kierunku "Batman Death Metal".
Stroną rysunkową zajął się zespół artystów, jednakże jak na tak opasłe tomiszcze znajdziemy w nim zaskakująco mało kadrów, przy których można się zatrzymać na dłużej. Prace rysowników i kolorystów zostały podporządkowane idei zachowania spójnego stylu na przestrzeni całego eventu. Ot, rzemieślnicza robota w stylu superhero.
Sztab scenarzystów pod przewodnictwem Scotta Snydera stanął przed nie lada wyzwaniem spięcia tak wielu historii w spójną całość, jednak "Wojna Totalna” nosi za wiele znamion typowych dla superbohaterskich eventów, aby polecić ten album z czystym sumieniem komuś innemu niż osobom starającym się na bieżąco śledzić ulubione uniwersa. Typowe dzielenie herosów na grupy, pompatyczność, dialogi zakrawające o bełkot i w końcu status quo, jakiego twórcy i tak muszą się trzymać.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz