"Life is Strange: True Colors" jest czwartą grą serii i zarazem drugą stworzoną przez studio Deck Nine. Wcielamy się w niej w Alex Chen, amerykankę chińskiego pochodzenia. Ma 21 lat, co czyni ją trochę starszą od dotychczasowych bohaterów. Młodość upłynęła jej w systemie opieki społecznej. Nie miała lekko, ale w jej życiu pojawia się płomyk nadziei w postaci starszego brata Gabe'a, z którym nie widziała się od lat. Dziewczyna udaje się do urokliwego małego miasteczka Haven Springs w stanie Kolorado, gdzie zostaje bardzo ciepło przyjęta. Szczęście oczywiście nie może trwać wiecznie i Gabe ginie w niefortunnym wypadku. Celem Alex staje się wyjaśnienie okoliczności jego śmierci oraz próba odnalezienia się w nowym miejscu.
Nie byłaby to gra "Life is Strange" bez zdolności paranormalnych i Alex, w przeciwieństwie do poprzednich bohaterów serii, żyje ze swoimi już od dłuższego czasu. Potrafi dostrzegać silne emocje innych osób w postaci kolorowej aury wokół ich ciała (czerwona aura agresji, niebieska oznacza smutek itp.). Koncentrując się na nich bohaterka może zrozumieć ich źródło, a z czasem nawet zmodyfikować czyjś stan emocjonalny. Ta forma komunikacji nie jest jednostronna, bardzo silne stany emocjonalne mogą wpłynąć na zachowanie Alex, co oczywiście ma swoje konsekwencje fabularne. Jest to ciekawy pomysł i twórcy całkiem nieźle wcielają go w życie. W niektórych kluczowych momentach wczucie się w czyjś stan emocjonalny powoduje gwałtowną przemianę otaczającego świata na jego skrzywioną wersję, w której możemy fizycznie znaleźć źródło problemu. Te momenty zapadają w pamięć. Najczęściej jednak nasza umiejętność sprowadza się do wysłuchania czyichś podkolorowanych emocjonalnie myśli, które czasem otwierają opcjonalne zadanie poboczne lub ujawniają jakąś informację na temat świata przedstawionego. Do tego dochodzą znajdźki w postaci przedmiotów obdarzonych aurami silnych stanów emocjonalnych z przeszłości. Słowem, jest to wszystko dość arbitralne i nie najlepiej zdefiniowane, ale w sumie to nie szkodzi.
Historia opowiadana w grze jest solidna, choć jej tempo bywa nierówne. Gra jest podzielona na pięć epizodów, pomiędzy którymi następują przeskoki czasowe i relacje Alex z jej nowymi przyjaciółmi odbywają się częściowo w tle. Momentami zdawało mi się, że twórcy przesadnie pośpieszyli się z jednym elementem opowieści lub spędzili zbyt dużo czasu nad innym. Nie jest to duży problem, bo dialogi i postacie są świetnie napisane, a aktorzy podkładający głosy odwalają kawał dobrej roboty i nigdy nie brzmią fałszywie. Gra zabiera nas na prawdziwą emocjonalną jazdę bez trzymanki, równie dużo tutaj śmiechu jak i płaczu oraz wszystkiego pomiędzy. Ponadto twórcy skonstruowali fabułę oraz prowadzone przez nas śledztwo w sposób szanujący inteligencję gracza. Jeśli ktoś uważnie obserwuje, zbiera poszlaki i czyta pomiędzy wierszami, to może rozwiązać zagadkę samemu, zanim gra zaserwuje mu rozwiązanie. Duży plus! Za to na minusem jest zbyt nachalne wciskanie nam romansu z jednym z dwojga naszych przyjaciół. Romanse same w sobie są dobrze napisane i poprowadzone, przez co wypadają naturalnie, ale uniknięcie ich wymaga więcej wysiłku niż w poprzednich grach. A może po prostu tak właśnie reagują małe miasteczka na pojawienie się kogoś nowego...?
Niewiele się zmieniło w temacie rozgrywki i fani serii łatwo się w niej odnajdą. Sprowadza się do zwiedzania lokacji, wchodzenia w interakcję z przedmiotami oraz rozmów z ludźmi. Haven Springs jest pięknym miejscem, wszystkie poziomy są dobrze zaprojektowane i pełne szczegółów. Niestety, nie ma ich zbyt wiele i często wracamy w te same miejsca po minimalnym retuszu. Miasteczko nie jest aż tak otwarte do eksploracji, jak mogły sugerować zwiastuny i materiały promocyjne. Gra nie jest też przesadnie długa – całość można przejść w niecałe 10 godzin. Nie jest to oczywiście zły wynik, porównywalny do poprzednich części, ale mogliby za to skasować trochę mniej pieniędzy. Wrażenie “krótkości” gry może pośrednio wynikać z tego, że wszystkie epizody były dostępne od razu, nie trzeba czekać paru miesięcy na kolejne. Rozdzielenie premiery poszczególnych odcinków w czasie byłoby tu korzystne, dałoby możliwość przetrawienia pewnych wydarzeń, brakowało mi trochę tego etapu zastanawiania się, co będzie dalej.
"True Colors" jest zdecydowanie najładniejszą grą "Life is Strange". Twórcom ze studia Deck Nine udało się zachować ciepłe kolory i pastelowy styl charakterystyczny dla serii. Jednocześnie naprawili jeden z głównych mankamentów – animację twarzy. Są świetne i bardzo… wyraziste, co ma sens w grze skupiającej się na emocjach! Drewniane twarze z pierwszej części oraz "Before the Storm" można puścić w niepamięć. Jeśli chodzi o ścieżkę muzyczną, gra w niczym nie odstaje od poprzedniczek. Znowu mamy do czynienia ze świetnym doborem piosenek podkreślających kluczowe momenty fabularne lub lecących w tle w poszczególnych lokacjach lub podczas momentów wyciszenia i kontemplacji znanych z poprzedniczek.
Miałem się do czego przyczepić, ale w ostatecznym rozrachunku “Life is Strange: True Colors” nie jest złą grą. Wszelkie mankamenty są z naddatkiem kompensowane przez poruszającą historię, świetne dialogi oraz talent aktorski. Dobrze rokuje na przyszłość, gdyż wygląda na to, że studio Deck Nine przejmie stery serii od oryginalnych twórców z Dontnod. Jeśli ktoś jest fanem (jak ja), to już z pewnością zagrał bez czytania tej recenzji. Do tych, co się wahają, powiem krótko – zagrajcie koniecznie, ale poczekajcie na przecenę. Będziecie się lepiej czuć z zakupem.
Plusy
- Fabuła i dialogi
- Piękna grafika
- Świetny soundtrack
Minusy
- Za droga w dniu premiery
- Powtarzalne lokacje
- Trochę za krótka
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz