Umówmy się, każdy pasjonat papierowych RPG wyłowiłby z odmętów pamięci przynajmniej jedną kilku-kilkunasto godzinną sesję, po której rozegraniu dopijało się ostatni łyk piwa, odchodziło od stołu i z pewną stanowczością w głosie stwierdzało się – wow, ależ to było epickie. Godne wspomnienia przy suto zakrapianych imprezach. Ba, spisania i publikacji. Cholera, nawet nakręcenia i zrobienia z tego przedniego serialu telewizyjnego! To byłoby coś, ludziom spadłyby kapcie z wrażenia, a szoł zdobyłby uznanie krytyków i cieszyłby się nielichą popularnością. Na pewno, założę się! Szkoda, że to praktycznie niemożliwe, ale pomarzyć nikt nam przecież nie zaszkodzi…
Jeżeli jednak jesteście z tych arcyempatycznych ludzi, których cieszy szczęście i sukcesy innych, to zapewne połechce was wieść, że komuś udała się ta sztuka. Critical Role, pod batutą Matthewa Mercera, to grupa ziomeczków, którzy po ciężkim tygodniu pracy postanowili spotkać się przy czymś procentowym, uczcić urodziny jednego z członków bandy i przy okazji kreatywnie spędzić czas, rozgrywając niezobowiązującą sesyjkę Dungeons&Dragons. Zabawa spodobała im się na tyle, że postanowili skorzystać z mocy nowoczesnych mediów społecznościowych i nagrywać swoje przygody. No, a że tak się przypadkiem złożyło, iż są profesjonalnymi aktorami głosowymi, więc budowanie napięcia i wcielanie się w rozmaite role to dla nich chleb powszedni. Sesje miały swój klimat i szybko zdobyły popularność (poszczególne odcinki na YouTube obecnie mają od kilku do kilkunastu milionów wyświetleń).
Skoro jest popyt, to trzeba zapewnić podaż i grupa szybko zaczęła tworzyć własne uniwersum wokół ich papierowych przygód. Komiksy, artbooki, książki, gadżety… a teraz przyszedł czas na animację. Notabene początkowo ekipa chciała ją stworzyć na własną rękę i zaprzęgła do pomocy niezawodny Kickstarter, ale po ogromnym sukcesie zbiórki (prawie 90 tysięcy wspierających, co przyniosło 11 mln dolarów z dotacji) swoją cegiełkę postanowiła dorzucić platforma Amazon Prime i z marszu zamówiła dwa sezony serialu o przygodach najemników z Vox Machiny.
Animacja faktycznie przywodzi na myśl dobrze rozegraną, dość luźną sesję. Całość zaczyna się (a jakże!) w spelunie o niezbyt wyrafinowanym standardzie, gdzie podczas karczemnej bójki (no przecież!) pokrótce poznajemy naszych bohaterów, którzy mimo że są do serca przyłóż, to jednak dość swobodnie podchodzą do przestrzegania liter prawa (bo kto chciałby grać tym dobrym psuj-zabawą?). No i jak to bywa, jest to raczej grupa indywidualności i wolnomyślicieli, których akurat łączy wspólna historia, więc daleko im do dobrze naoliwionej maszyny. Lubią sobie wypić, pochędożyć i zarobić kilka złotych monet – nieistotne, w jaki sposób. Ba, serial szybko pozbawia złudzeń o sile honoru i bogobojności, gdy w jednej z pierwszych migawek inna kompania najmitów, przywodząca na myśl Drużynę Pierścienia, dostaje bezlitosny wpierdziel od jednego z głównych antagonistów historii, a piękne słówka okazują się w istocie cieniutką zbroją.
Zaiste jest to prawdziwa menażeria – mamy więc mroczne rodzeństwo półelfów lubujących się w cichych akcjach, pociesznie głupkowatego barbarzyńcę, druidkę wychowaną w lesie i lekko zagubioną w kontaktach międzyludzkich, zbereźnego bardziego gnoma, upadłego ludzkiego arystokratę z delikatnym kijem w dupsku i zabójczą pieprzniczką, a także niziołka-kapłankę, która trzyma z tą bandą degeneratów z sobie tylko znanych powodów. Każdy sobie tutaj rzepkę skrobie, ale przecież to do Mistrza Gry (a w tym przypadku scenarzysty) należy wszystko poskładać tak, aby grupa ze sobą współpracowała, jakoś się dogadywała i miała wspólny cel. To zdecydowanie niełatwe zadanie.
Z satysfakcją jednak przyznam, że udało się to całkiem nieźle i scenariusz został poprowadzony bez zastrzeżeń. Choć początkowo wiele nie wiemy o protagonistach, a ich samych poznajemy w momencie, gdy znają się już ze sobą całkiem dobrze, co mogłoby wzbudzić uzasadnioną irytację, to w żadnym momencie nie czujemy się zagubieni czy pokrzywdzeni tym faktem. Od pierwszych sekund wpadamy w wir przygody, kupujemy ten specyficzny klimat i szybko łapiemy, kto pełni w drużynie jaką rolę. Koniec końców, nie da się nie lubić tych gości i szybko zaczynamy trzymać za nich kciuki, bo czuć między nimi naprawdę doskonałą chemię. Fabularne czarne plamy czy sekrety przeszłości naszych bohaterów są zręcznie, choć nienachalnie, zapełniane i odkrywane w odpowiednich dla tego momentach – tak jak podczas sesji. Mamy więc poczucie, że historia niczego nie chce przed nami ukryć, a na wszystko przyjdzie czas. Równocześnie powoduje to poczucie ciekawości i słodkiego niedosytu, co skrywają przed nami poszczególne gagatki.
Okey, żeby nie było tak słodko – intrygi (bo dwunastoodcinkowy sezon dzieli się na dwie zazębiające się ze sobą przygody) nie należą do specjalnie wyrafinowanych i na próżno szukać tutaj zaskoczeń, po których szukamy szczęki po podłodze czy łapiemy głęboki oddech. Trudno też znaleźć tu jakieś szczególnie wysublimowane dylematy moralne i przemyślenia. Jak można łatwo wywnioskować, całość ma raczej klimat luźnych sesji RPGowych, przy których dobrze spędza się czas po ciężkim tygodniu pracy. Potencjalne trudności czy zwroty akcji przywodzą na myśl raczej niefortunne rzuty kośćmi (jak w przypadku sceny otwierania typowych drzwi przez specjalistów od włamań) lub krytyki, gdy potencjalnie samobójcza sytuacja zaskakująco odwraca się na korzyść ekipy. Na naszych herosach czuć też pewien ciężar fabularnej zbroi, bo jak to w większości sesji bywa, raczej Mistrz Gry kombinuje w taki sposób, aby nie uśmiercić kogoś za szybko – w końcu żadna to przyjemność siedzieć przy stole i patrzeć, jak bawią się inni.
Jasne, niektórzy mogą traktować takie podejście jak zarzut i doskonale to rozumiem, bo sam na to trochę kręciłem nosem, ale “Legenda Vox Machiny” uderza w zdecydowanie lżejsze klimaty i nie stara się na siłę konkurować z “Castlevanią” (apropos powagi). Owszem, bywa mrocznie, a przemoc często bywa niesamowicie plastyczna. Jasne, mamy tu do czynienia z namiętnościami, traumami i emocjonalnymi sytuacjami, w przypadku których aż chce się zacisnąć pięść. Wstawki seksualne też są, a jakże. Z drugiej strony często bywa tak, że sceny typu gore przeplatają się z żartobliwymi klimatami, które starają się systematycznie przekłuć balon patosu i szoku. Czasem jest to humor dość klozetowy, trzeba przyznać, ale zazwyczaj twórcy trafiają w sedno, co powoduje raczej parsknięcie śmiechem czy delikatny uśmiech, a nie ciary żenady. Pisząc pokrótce, nie przeginają tutaj pały, choć gnom Scanlan nierzadko ma na to ochotę ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Nie ma sensu rozpisywać się o grze aktorskiej, bo w głównych rolach usłyszymy głosy, które od lat znają swoich bohaterów, bo to one ich stworzyły i systematycznie rozwijały. W każdym czuć pasję, emocje i nie ma tutaj ani jednego fałszywego tonu. To w końcu ich dzieci. Podobnie jest w przypadku jakości animacji z kreską, która musi cieszyć oko, a efekty niczym nie ustępują sztandarowym produkcjom gatunku. Jasne, do wymuskania i pietyzmu wspomnianej wcześniej “Castlevani” to nie dorasta, ale naprawdę technicznie nie można się niczego wstydzić. Ewidentnie nie pożałowano tutaj budżetu – od animacji herosów, poprzez choreografię walk, a skończywszy na naprawdę urokliwych lokacjach – można tylko chwalić. Do pełni szczęścia brakuje tylko porządnej oprawy muzycznej. Tę, którą usłyszymy w serialu, można określić jako typowe, dość anonimowe, fantastyczne nuty – są, nie przeszkadzają, ale zapomina się o nich chwilę po napisach końcowych.
Czy warto poznać “Legendę Vox Machiny”? Jeżeli lubisz fantastyczne klimaty z mrokiem i pieprzem, chętnie rzucasz się w wir przygody i nie potrzebujesz do tego zbędnych wyjaśnień, oczekujesz niezobowiązującej rozrywki, a także zawsze masz pod ręką woreczek z kośćmi na wypadek niezapowiedzianej sesji “dedeczków” – jak najbardziej TAK. To serial, który może nie powoduje zaskoczeń i głębokich emocji, nie jest też specjalnie oryginalny, ale chemia między drużyną śmiałków i mroczny klimacik, zręcznie przeplatany celnymi komediowymi wstawkami, powoduje, że trudno się od niego oderwać. Odpalcie jeden odcinek na próbę, a szybko przekonacie się, że będziecie mieli problem, aby odegnać myśl o zrobieniu sobie nocnego binge-watchingu.
Komentarze
Dodaj komentarz