Fragment książki

8 minut czytania

Wilk poruszał się forsownym kłusem, nie zwalniając kroku. Zmęczył się w ciągu minionej nocy, ale było to dobre zmęczenie – silne, intensywne, jak czuła pieśń wilczycy. Nie rwał się od niego oddech, nie dokuczały skurcze w mięśniach. Było to znużenie prężne niczym leśny mech, a mocne łapy stąpały po nim prędko i bezszelestnie. Wilk mógłby biec tak jeszcze choćby i cały dzień, lecz wcale nie musiał tego robić. Pozostawało mu jedynie zanurkować w niewidzialny dla ludzi Szary Cień i poczuć przelatujący po sierści chłód. Przemknąć po ścieżce, którą noc zasypała zielono-żółtymi łapami kasztanowych i klonowych liści. Wybiec z rozpędu na nieco przywiędłą trawę, podskoczyć, zrobić przewrót przez głowę i potoczyć się po chłodnej przedjesiennej rosie.

Cztery kroki, jakie pozostały do marmurowych stopni pałacu, Jego Wysokość Ettrejg, książę krwi ettarmskiego domu królewskiego, przebył już w ludzkiej postaci.

Ettrejg opadł na schody, tak jak przywykł. Na pewno od mokrego kamienia ciągnęło zimnem, lecz skoro Rubież jeszcze nie wypuściła Ettrejga, to nie miało znaczenia. Nie pierwszy raz siedzi na pałacowych stopniach i ani razu nie złapał nawet przeziębienia. Teraz też mu nic nie będzie.

Nie, Jego Wysokości nie było zimno. Owszem, miał zawroty głowy – niezbyt silne, za to dokuczliwe. Po przemianie to normalne. Najlepiej było po prostu przeczekać, aż odpuszczą ostatecznie. Czy może raczej aż on odpuści sam sobie. Zejście z Rubieży to kwestia chwili... lecz on zawsze zwleka, zawsze. Czy to stając się wilkiem, czy człowiekiem, zawsze się ociąga, opuszczając jeden świat dla drugiego. Rubież jest męcząca, jak pierwsza miłość niezgrabnego wyrostka, i tak samo jak nieodwzajemniona miłość, obdarza po stokroć. Na Rubieży cały świat jest przezroczysty i jasny, niczym jesienne wody, a zrozumienie nie wymaga wysiłku. To miejsce nadwzroku, niczym niezamąconej intuicji, nieomylnego natchnienia. Właśnie na Rubieży, gdzie styka się świat Człowieka i świat Wilka, pojmiesz je z klarowną ostrością... i nie tylko. Być może są wilkołaki, którym do szczęścia wystarczy jedynie bieganie po lasach w zwierzęcej skórze – lecz Ettrejg nawet ponad tę niewątpliwą przyjemność zawsze przekładał morderczą radość Rubieży.

Bycie wilkiem to wyjątkowe szczęście. Nie mniejsze niż bycie człowiekiem. A dzisiejsza noc dla białego wilka była doskonała. Śpiewał i słuchał pieśni w odpowiedzi. Wilki Ettarmu dotrzymywały starodawnej umowy. Ettrejg śpiewał, a one śpiewały wraz z nim. Ta pieśń wciąż jeszcze kipiała w jego żyłach, wciąż ją słyszał. Jej dźwięki nie umilkną, nim nie zamkną się do końca Wilcze Wrota, które w zwierzęcej postaci zwie Szarym Cieniem. Ciekawe, który z nich ma więcej racji – wilk czy człowiek? A może żaden?

W każdym domu, w każdej ścianie są Wilcze Wrota, Szary Cień, niedostrzegany ani przez wilka, ani przez człowieka – ale każdy zwierzołak (i tylko on) może je przekroczyć bez przeszkód. Niebawem Szary Cień w murze otaczającym pałacowy park zamieni się w skrzypiącą furtkę, której nie widzi żaden strażnik. W momencie, gdy Ettrejg wyjdzie z Rubieży, furtka zamknie się aż do następnego razu, a wtedy on podniesie się z nagle lodowatych stopni i wejdzie do pałacu.

Tak, to była dobra noc. Po takiej nocy nawet spać nie trzeba – sił starczy co najmniej na dobę. Gdyby Ettrejg nie miewał przynajmniej czasami takich nocy, chyba by nie wytrzymał. Ludzkie siły mają swoje granice, a Ettrejg już dawno zostawił je za sobą.

Szary Cień jak gdyby zmaterializował się... właściwie nie „jak gdyby”, bo furteczka zaczęła nawet trochę poskrzypywać na porannym wietrze. Zresztą Ettrejg mógłby zauważyć zmianę, nie patrząc i nie słuchając. Całym ciałem odczuwał, jak Rubież powolutku go opuszcza, jak sprężyste zmęczenie wilczego biegu zmienia się w zwyczajne ludzkie znużenie, paskudne i zastarzałe, jak odciski, znużenie tak dawne, że odegnać go nie jest w stanie nawet przemiana – najwyżej przyciszyć na pewien czas. Jakże on jest wyczerpany... o, na Cień i Wrota, jakże jest zmęczony!

Ettrejg powoli uniósł rękę do czoła i odgarnął włosy. Dobrze, że w jasnej czuprynie siwizna jest ledwo widoczna. Posiwiał mocno, choć ledwo zaczął trzecią dekadę. Dopiero za trzy miesiące skończy dwadzieścia jeden lat, a taki jest zmęczony...

No dobrze, starczy tych jęków. Znużenie, siwizna, wszystko jedno – to była dobra noc. Nie ma na co narzekać. Miał prawo skamleć wcześniej, rok temu, kiedy nie mógł sobie pozwolić nie tylko na takie noce, ale nawet na normalny sen. Rok wcześniej... zanim pojawiła się Talle.

„Talle... – myślał Ettrejg, wspierając podbródek na pięściach i patrząc na zamarły w oczekiwaniu jesieni park. – Talle... ty zwariowana Sulanko. Naprawdę jesteś wariatką, a ja jestem ci winien wdzięczność po grób. I za mój sen, przynajmniej czasem spokojny, i za te noce wypełnione śpiewem, i za Rubież... za całe to szczęście, jakie podarowałaś nieszczęsnemu królowi. Jestem twoim dłużnikiem, Talle. Ja, król i cały Ettarm”.

Ettrejg nawet w myślach zawsze nazywał Trejgarta po imieniu lub królem. Nigdy stryjkiem, choć był jego bratankiem. Zbyt okrutne jest przypominać człowiekowi o tym, że nigdy nie będzie miał dzieci. Nie będzie ich miał, gdyż sam tak zdecydował. I miał słuszność, niewątpliwie. Jednak jest to aż nazbyt bolesne... Następca tronu z bocznej linii rodu, książę krwi Ettrejg, syn młodszego brata królewskiego, nigdy nie nazywał króla Trejgarta stryjem. Nawet w myślach, jakby Trejgart mógł je usłyszeć.

Zresztą, kto tam wie, co może, a czego nie może przemieniec, dla którego Wilcze Wrota, choć widoczne, to jednak są zamknięte?

Półtora wieku temu niemalże imiennik Ettrejga, Ittrejg Odstępca, zdradził swój Dar i swój lud. Podobne sprawki zwyczajny człowiek przypłaca zaledwie wyrzutami sumienia, jeżeli w ogóle jakieś ma, lecz wilkołak królewskiej krwi płaci za nie o wiele drożej. Wilk Ettarmu osobiście przybył do króla zdrajcy i... nie, nie odebrał mu Daru całkowicie – zapieczętował go. Dar, jak i przedtem, płynął w żyłach królów Ettarmu – i skręcał się, zakorkowując żyły krwawą krostą, pienił się szaleństwem w mózgu, wyginał ciała w atakach padaczki, pożerał powodzenie i szczęście. Młodsi synowie, dzieci bocznej linii byli wolni od przekleństwa, lecz żaden następca tronu, ani będąc jeszcze księciem, ani potem, już zostawszy królem, nie mógł wejść w Wilcze Wrota. Żaden z nich nie był szczęśliwy, ani nawet nie miał fartu... Wilk sam chyba dbał o Ettarm, odebrawszy to prawo królom razem z Darem – inaczej nie da się wytłumaczyć faktu, że przez półtorej setki lat wszystko dokoła się nie rozleciało, skoro na tronie zasiadali kalecy, niefartowni królowie, z których żaden nie mógł się pochwalić długim żywotem.

O tak, próbowano walczyć z tym przekleństwem. Kiedy po Ittrejgu koronę włożył jego najstarszy syn i stało się jasne, że on również nie jest wolny od klątwy (zresztą zasłużenie) – nowy król wezwał na dwór magów wszelkiej maści. Jedni wzruszali ramionami, inni milczeli. I tylko najmłodszy i najbardziej arogancki z nich raczył otworzyć usta. Oświadczył, że zdjęcie przekleństwa nie jest proste. Nie proste, a jednak bardzo łatwe. Uczynić trzeba zaledwie drobiazg, istne głupstwo – lecz nie po to, by zdjąć przekleństwo, a z czystego serca, z dobrej woli, inaczej nic z tego nie wyjdzie. Dlatego on, mag, nie śmie nawet napomknąć, na czym właśnie polega ów czyn, żeby przez jego zbyt długi język przekleństwo Wilka Ettarmu nie stało się wieczne. Po czym się oddalił, zdążywszy się uchylić przed ciężką wazą, którą cisnął w niego król.

Właśnie dlatego Trejgart się nie ożenił i nie miał dzieci. „Przeklęta krew zakończy się na mnie” – oświadczył. Dzieci nie zasłużyły, by urodzić się z klątwą. A Ettarm tym bardziej nie zasłużył na przeklętych władców. Następnym królem Ettarmu zostanie bratanek aktualnego monarchy. Wilkołak wolny od przekleństwa.

Dlaczego, dlaczego...?! Jeśli szukać na świecie człowieka we wszystkim niepodobnego do Ittrejga, jest nim właśnie Trejgart – a więc za co?! Czyżby klątwa była aż tak ślepa? Przecież powinno istnieć jakieś wyjście! Za każdym razem, kiedy przebywał na Rubieży, Ettrejg go szukał i zdarzało się, że znajdował, lecz zawsze ta wiedza go opuszczała, ledwo tylko wracał do człowieczego świata, rozpływała się jak mgła, ukrywała na powrót w Szarym Cieniu. Pozostawało tylko mętne wspomnienie, że istnieje jakiś sposób – pamięć przeciwstawiająca się rozpaczy. Tylko to niosło ulgę i pocieszenie, aż do chwili, kiedy pojawiła się Talle.

Klątwa jednak nie była całkiem ślepa. Trejgartowi we wszystkich przedsięwzięciach wiodło się o wiele lepiej niż jego poprzednikom. A Talle była najlepszym tego dowodem. Nieoczekiwanym, absolutnie szalonym szczęściem. Naprawdę szalonym. Bardziej szalone stworzenie od Talle naprawdę trudno znaleźć.

Pewien ettarmski najemnik, który osiadł w Sulanie, zaszedł z czasem aż do stanowiska dowódcy straży królewskiej. Niedługo potem zginął na posterunku, osłoniwszy własną piersią Sejgdena, wówczas jeszcze księcia, przed nożem szalonego zamachowca. Książę przysiągł umierającemu najemnikowi zadbać o jego jedyną małoletnią córkę. I zadbał. Dziewczynka chciała iść w ślady ojca, więc Sejgden dał jej taką możliwość. Co prawda, prześcignąć swojego króla w starciu na miecze nie mogła, chociaż Sejgden trenował ją osobiście. Jednak być drugą klingą Sulanu, ustępując jedynie samemu Sejgdenowi, to też całkiem nieźle. Za to swojego ojca Talle prześcignęła we wszystkim – a potem, jak każe rodzinna tradycja, udała się szukać miejsca do podjęcia służby. Błogosławiony bądź Wielki Wilku, kiedy skierowałeś kroki dziewczyny do ojczyzny jej ojca, do Ettarmu!

Trejgart zawsze uważnie się obserwował i zamykał w swoich apartamentach przy najmniejszej oznace nadciągających konwulsji. Jednakże czasem atak następował tak nagle, że nie nadążał nic zrobić. Pochwycić Trejgarta zawczasu w chwili ataku udawało się tylko Ettrejgowi. Przez długie lata królewski bratanek nie zaznał ani twardego snu nocą, ani odpoczynku za dnia – wystarczy, by się zagapił, przeoczył, i któż wie ile żywotów zgasi szaleństwo króla w ciągu jednej jedynej minuty? Zakryć usta dłonią, pochwycić w objęcia jak w kleszcze – te ruchy były dla Ettrejga naturalne jak oddychanie. Ale na tamtym pamiętnym posiedzeniu rady Talle znalazła się przy królu szybciej, niż Ettrejg.

Atak zaczął się błyskawicznie. Ettrejg zdążył tylko rzucić się w stronę króla, zmiatając wszystko na swej drodze, lecz Talle już cisnęła Trejgarta na stół i przydusiła całym swoim ciężarem. Wrzasnęła jeszcze: „Won stąd, durnie!” Dworzanom, i bez tego przyzwyczajonym do ucieczki przy pierwszych oznakach ataku, nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Jedynie Ettrejg zatrzymał się na moment w progu i zobaczył, jak usta Talle delikatnie i stanowczo zarazem nakrywają wykrzywione paroksyzmem wargi króla. Ettrejg zamknął za sobą drzwi, odetchnął z ulgą i zasnął wprost na posadzce u wejścia do sali narad. Nie spał wtedy już trzecią dobę, w każdej chwili wyczekując ataku, a i tak został zaskoczony.

W ciągu ostatniego roku ataki konwulsji zdarzały się Trejgartowi niezbyt często, ale za to były silniejsze.

O, Talle, jestem twoim dłużnikiem na tym i na tamtym świecie. Za tę miłość, którą tak szczodrze darujesz ettarmskiemu królowi... Za gorzką miłość, gdyż z jej powodu zrezygnowałaś z macierzyństwa. Za twoje silne ręce, raz po raz odciągające Trejgarta od granicy, za którą nie ma nic, prócz szaleństwa. Za to, że umiesz kochać i walczyć, nie żądając w zamian ani szczęścia, ani zwycięstwa. I mam też dług u sulańskiego lisa Sejgdena – za to, że pomógł ci się stać taką, jaka jesteś. Ettarmskie wilki zawsze płacą swoje długi. Ta część mojego życia, która nie należy do mego udręczonego króla, jest wasza.

Furtka skrzypnęła po raz ostatni i zamknęła się. Od stopni pociągnęło przenikliwym kamiennym chłodem. Ettrejg jeszcze raz odrzucił włosy z czoła i wstał. Nie warto kazać na siebie czekać. Za minutę, dwie i tak go zawołają. Ettrejg wie to na pewno. Wie też, po co go zawołają i co mu powiedzą. Jak mógłby nie wiedzieć, skoro śpiewał dzisiaj razem z wilkami?

Trejgart istotnie czekał na bratanka. Jeszcze nie wyszedł z sypialni, lecz był już ubrany prawie całkowicie – tylko szary jedwabny majlet, naszywany malusieńkimi kryształkami, wciąż poniewierał się na łóżku. Za to Talle nie zmieniła lamowanej białym lisim futrem nocnej koszuli na strój paradny. W miękkiej, nie krępującej ruchów szacie znacznie wygodniej jest masować ramiona ukochanego. Ettrejg po raz nie wiadomo już który pomyślał, jak bardzo tych dwoje do siebie pasuje. Nie potrafiłby sobie wyobrazić u boku Trejgarta żadnej innej kobiety, prócz Talle – wysokiej, ładnej Talle z niej nieprawdopodobnymi rękoma. Jej dłonie na pierwszy rzut oka wydawały się nieduże, lecz tak jak doświadczony muzyk dłonią może objąć na klawikordzie dwie oktawy, tak i palce Talle obejmowały znacznie więcej, niż można było przypuścić – czy to gdy ujmowała rękojeść miecza, czy też gdy, jak teraz, po prostu masowała ramiona Trejgarta. Księciu nieczęsto zdarzało się zastać króla, a tym bardziej Talle, ubranych po domowemu, zwyczajnie, i teraz nie mógł oderwać oczu od tego obrazu. Gorycz podeszła mu do gardła, kiedy przelotnie spojrzał na króla: ciało żylaste, suche i lekkie przy dość masywnym kośćcu... Idealne ciało dla wilka. Bądź przeklęte, przekleństwo!

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...