Magnus Bane nie należy do moich ulubionych postaci cyklu „Darów Anioła”. W sumie po ostatnich (nieudanych) tomach nie wiem, czy w ogóle mam jakąś ulubioną. Skoro jednak pojawiła się okazja, to zdecydowałem się na sięgnięcie po zbiór opowiadań poświęconych popularnemu czarownikowi. Przede wszystkim miałem nadzieję, że pozytywnie na książkę wpłynie obecność dwóch pisarek – Sarah Rees Brennam oraz Maureen Johnson. Pomogły one Cassandrze Clare przy tworzeniu poszczególnych historii i liczyłem, że przy okazji również utemperowały jej gonienie do beznadziejnych wątków miłosnych, za którymi nie przepadam.
„Kroniki Bane'a” to zbiór opowiadań osadzonych w różnych miejscach na świecie. Autorki dały nam okazję odwiedzić między innymi Peru, Paryż, Londyn oraz Nowy Jork. Także czas akcji nie jest jednolity. Pojawiają się historie, kiedy Magnus (nieoficjalnie) jest z Aleciem, ale nie brakuje też perypetii z XVIII wieku. Jaki trzymają poziom? Raczej nie można powiedzieć, że równy. Szczególnie początkowe opowiadania odstają od reszty. Bane jawi się w nich jako dziecko, które nie potrafi zapanować nad swoimi pragnieniami. Co jeszcze nie jest tak irytujące, jak jego ciągłe ocenianie ludzi pod względem zostania nowym partnerem czarownika. Obojętnie – czy to kobieta, czy mężczyzna. Przy czym pociąg Magnusa do facetów jest UPARCIE podkreślany. Tak jakby autorki nie potrafiły porzucić myśli o odmiennej orientacji seksualnej Bane'a. Konsekwencją jest spora niedojrzałość, jeśli chodzi o wątki miłosne. Bohater ekscytuje się, gdy tylko zobaczy przystojnego młodzieńca, dzięki czemu w narracji można poczytać o maksymalnie przesłodzonych opisach na temat wyglądów postaci. Po prostu każdy prezentuje się jak upadły anioł lub bóg miłości! Lekturę skutecznie psują też komentarze Bane'a, w których ten sili się na sztuczną śmieszność, nawet jeśli sytuacja do żartów jest nieodpowiednia. Efekt – trudno brać go na poważnie.
Na szczęście w dalszych opowiadaniach coś przeskakuje – miłosne animozje zostają odłożone na bok na rzecz ciekawych historii. Magnus nie frustruje swoim zachowaniem i zaczyna budzić sympatię. Przestaje być niepoprawnym podrywaczem, natomiast fabuła ukazuje go jako obrońcę i strażnika porządku. No, może trochę przesadzam. Bane wciąż kocha dobrą zabawę (i przygody), ale nie jest obojętny na krzywdę innych (Podziemnych czy Przyziemnych), więc stara się ratować ich z opresji. Taką pracę powinni wykonywać Nocni Łowcy, ale ci wiemy, jacy są – aroganccy; widzą prawo, a nie człowieka. Ponadto czarownik przestaje sypać niby zabawnymi tekstami na zawołanie. Wreszcie potrafi zachować powagę w chwilach, kiedy naprawdę jest ona stosowna. Najlepszymi opowiadaniami są więc: „Wzlot hotelu Dumort”, „Ocalić Raphaela Santiago” oraz „Upadek hotelu Dumort”. Cała trójka rozgrywa się w Nowym Jorku, pierwsza historia nawet za czasów prohibicji. Magnus jest w nich świadkiem dość dramatycznych momentów, a jego działaniom nie można nic zarzucić. Przeważnie stawia czoła wampirom, a spotkaniom z nimi nie brakuje napięcia oraz ciekawych dialogów (głównie dzięki obecności Raphaela Santiago). Oczywiście przy okazji zgłębiamy kulisy znajomości czarownika z innymi pobocznymi postaciami „Darów Anioła”.
Progres zatrzymuje się przy opowiadaniu „Co kupić Nocnemu Łowcy, który ma wszystko (i z którym oficjalnie i tak się nie spotykasz)”. W nim ponownie powracamy do nudnych rozterek miłosnych, tym razem kręcących się wokół Aleca. Co prawda w tle pojawia się ciekawsza sprawa, a czarownik przywołuje sympatycznego demona, ale i tak akcja prowadzi czytelnika do przewidywalnego oraz nudnego finału. Potem następuje jednak jedna z najlepszych historii – „Ostatnia walka Instytutu Nowojorskiego”, która przybliża tragedie, do jakich prowadził krąg Valentine'a. Napięcie jest bardzo wysokie, w ogóle ukazane wydarzenia świetnie grają na emocjach, ponieważ autorki bez skrupułów przedstawiają brutalne i wstrząsające sceny. Szkoda, że podobnie nie mogły wyglądać ostatnie tomy „Darów Anioła”, gdzie poczucie zagrożenia i chęć walki ze złem zastąpiono frustracją związaną z idiotycznym zachowaniem bohaterki oraz beznamiętną fabułą.
Wśród wad „Kronik Bane'a” można jeszcze wymienić słabe zarysowanie drugoplanowych postaci, lecz sądzę, że poniekąd powodem jest przyjęta forma pisania. W opowiadaniu nie jest łatwo wykreować ciekawe osobowości, choć przyznam, że kilka z nich mogło prezentować się lepiej. Choćby Nocni Łowcy – są albo seksowni i smutni, albo seksowni i gniewni. Jeśli chodzi o dwa ostatnie opowiadania – ponownie skupiają się na miłostkach, ale przynajmniej w pierwszym bliżej poznajemy wciągający świat Cassandry Clare. O drugim nie warto wspominać – składa się z wiadomości zostawionych na poczcie głosowej Bane'a, kiedy ten rozstał się z Aleciem. Beznadziejne i niepotrzebne, choć na szczęście niedługie – te słowa dobrze oddają, co o nim myślę.
„Kroniki Bane'a” są lepsze, niż początkowo miałem śmiałość sądzić. Kilka opowiadań zupełnie mnie wciągnęło i nie byłem w stanie się od nich oderwać, a szlachetne czyny Magnusa sprawiły, że nawet go polubiłem. Dla fanów „Darów Anioła” zbiór opowiadań skupiających się na czarowniku to pozycja obowiązkowa. Szczególnie, jeśli dotychczasowe miłosne roszady Cassandry Clare was nie frustrowały (w przeciwieństwie do mnie). Reszta może spokojnie pominąć lekturę książki. Jest spora szansa, że znajdą się teksty, które wywołają ekscytację – ale czy warto dla nich kupować „Kroniki Bane'a”? Nie sądzę.
Dziękujemy wydawnictwu MAG za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz