Marcin Podolec zabiera czytelnika do postapokaliptycznego świata, gdzie rozgrywają się losy Wiktorii, jeszcze dziecka, i jej psa o imieniu Bajka. Ta dwójka musi przetrwać w niebezpiecznych realiach oraz odnaleźć rodziców dziewczynki. W tym celu podąża za ukazującymi się nocą światłami na niebie, choć nie ma pewności, skąd się one biorą. Są jednak jedyną wskazówką, dokąd należy podążać. Czy ta droga zaprowadzi postacie do celu?
Odpowiedzi na to pytanie nie należy tak szybko się spodziewać – nawet nie tylko na nie. Nie wiemy, co konkretnie doprowadziło Ziemię do obecnego stanu, ani dlaczego w pobliżu trudno o żywą duszę. Możemy się domyślać, że to ludzie są winni sytuacji i tajemniczy wybuch (o którym mowa w opisie komiksu), jednak szczegółów nie poznajemy. Tak samo pod znakiem zapytania stoi kwestia, dlaczego przy bohaterce nie ma rodziców i jak długo już ich szuka. Autor od razu wrzuca nas do mało gościnnego świata, przeszłość pozostawiając pod warstwą kurzu.
Póki co lekko nakreślone otoczenie ciekawi, a do tego okazuje się bardzo klimatyczne. W końcu oglądamy rejony niczym z "Mad Maksa", zresztą porównanie do wielu postapokaliptycznych tytułów będzie tu na miejscu – z tą różnicą, że Marcin Podolec wykorzystuje je jako miejsce akcji dla historii dedykowanej głównie młodszym czytelnikom. Rzeczywistość zostaje więc przedstawiona tylko w paru dialogowych kwestiach oraz na ilustracjach. Widać, że przygotowano je z myślą o dzieciach, ale wcale nie zapomniano o cechach charakterystycznych dla postapokalipsy. Dookoła są ruiny, zniszczenia i pustki, a w powietrzu unosi się pył i dym pochodzący z kraterów. Krajobraz przeważnie jest skąpany w pomarańczowych i szarych kolorach.
Komiks składa się z kilku epizodów, które stanowią jednak ciągłą fabułę. Przygody bohaterów są niezwykłe – dosłownie, ponieważ fantastyka nie ogranicza się do snucia katastroficznej wizji przyszłości. Przedmioty nieożywione zdają się mieć własną osobowość, natomiast ze zwierzętami można rozmawiać, a w każdym razie Wiktoria to potrafi. Marcin Podolec postarał się też o dreszczyk emocji w paru momentach, który pochodzi z nieokreślonego zagrożenia.
Za historią stoją mądre przesłania. Oglądając zdewastowaną Ziemię, trudno nie pomyśleć, że powinniśmy bardziej o nią dbać i doceniać jej piękno – które pojawia się nawet w "Bajce na końcu świata", co daje nadzieję na poprawę sytuacji. Zresztą autor wcale nie zamierza nas zasmucać. Rzeczywiście są momenty lekkiego wzruszenia, lecz nie brakuje również humoru. Przoduje szczególnie Bajka, sympatyczny i lojalny towarzysz, dzięki któremu położenie Wiktorii nie jest tak tragiczne. W końcu nie podróżuje samotnie, lecz z komentującym wydarzenia psem.
Dialogi są potoczne i dopasowane do wieku postaci (np. w jednym momencie Wiktoria próbuje wypowiedzieć skomplikowane słowo, ostatecznie jednak używa jego prostszego zamiennika). Uwiarygadnia to bohaterów w oczach czytelnika, sprawia, że w trudnej chwili mają nasze pełne poparcie. W sumie komiks Marcina Podolca jest przyjemnym przeżyciem bez względu na to, czy sięgnie po niego starszy czy młodszy odbiorca. To ciepła i intrygująca pozycja, która może połączyć jednego i drugiego w zainteresowaniu kameralną historią w postapokaliptycznych klimatach oraz oczekiwaniu na kolejne tomy (mają ukazywać się dwa-trzy w ciągu roku).
Dziękujemy wydawnictwu Kultura Gniewu za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz