Wydawnictwa komiksowe chętnie korzystają z popularności superbohaterów na ekranach kin i telewizorów. Gdy tylko trafia się premiera produkcji poświęconej danej postaci, prędzej lub później można spodziewać się wydania komiksu o niej. Kolejnym takim przykładem jest "Cage". Co prawda, serial Netflixa ukazał się w zeszłym roku, do tego nie wzbudzając takiego zachwytu jak "Daredevil" czy "Jessica Jones", ale w końcu na polskim rynku pojawił się album z jego bohaterem.
Luke Cage ma kuloodporne ciało i nadludzką siłę. Wyróżnia się krzepą, jednak nie kostiumem – po samym wyglądzie niektórzy nie oceniliby go nawet jako superbohatera Marvela, prędzej jako zwykłego czarnoskórego osiłka z osiedla. Mężczyznę zastajemy, gdy przychodzi do niego kobieta z prośbą o pomszczenie córki, która stała się przypadkową ofiarą porachunków gangsterskich. Zlecenie nie jest dobrze płatne, mimo to Luke decyduje się je przyjąć – wbrew własnym zasadom.
Brian Azzarello wyraźnie inspirował się "Strażą przyboczną" Akiry Kurosawy bądź "Za garść dolarów" Sergia Leona. Na jedno wychodzi, bo włoski twórca w swojej produkcji splagiatował film Japończyka. Podobieństwo bierze się z historii, w której Luke stara się nastawić przestępcze grupy przeciwko sobie. Nie chce bezpośrednio się mieszać, woli przyglądać się z boku i grać rolę cennego najemnika, którego każdy pragnie mieć po swojej stronie. Dlatego Cage przy okazji też się trochę wzbogaca. Jego intrygi nie są skomplikowane, bardziej chodzi tu o motyw bohatera – samotnika nienadużywającego swoich nadludzkich zdolności, dążącego do celu mniej oczywistymi drogami i z szlachetnej misji potrafiącego uszczknąć coś dla siebie.
Świat "Cage'a" to dzielnica wypełniona drobnymi gangsterami, do których dołączyły duże szychy. Dominuje raczej bieda i brud, a w otoczeniu można usłyszeć uliczny slang wypełniony wulgaryzmami. Jakieś dziecko robi graffiti, grupka czarnoskórych wcale nie niewinnych chłopaków gra w kosza, co pewien czas trafi się rozróba lub strzelanina, zaś gliny klasycznie są skorumpowane. To miejsce jednak przyciąga czytelnika swoją wyrazistością i beznadziejnością. Nie bez powodu bohater często raczy nas cynicznymi uwagami, ponieważ one mają uwydatnić, jak złe jest życie tutejszej społeczności, jak potrafi ono dokopać. W tych komentarzach objawia się nie tylko prawda o rzeczywistości, ale też trochę humoru.
Szata graficzna jest przygaszona, co nadaje miejscu akcji ponurego wyrazu i cięższego klimatu. Nie ma wątpliwości, że tutaj trudno o sprawiedliwość. Wyróżnia się tylko krwista czerwień, która podkreśla emocje i sceny przemocy. Ilustrację są trochę ziarniste, dzięki czemu tym bardziej nabierają charakteru retro (już sama konwencja kojarzy się z oldskulem). Trzeba też dodać, że komiks powstał w 2002 roku, więc taki odbiór również stanowi pochodną upływu czasu. Mimo to pozostaje godną polecenia pozycją, choć nie dla wszystkich.
Należy mieć na uwadze, że to nietypowy jak na Marvela tytuł. Osadzony w konkretnej gałęzi amerykańskiej kultury, od której można się równie dobrze odbić, co przyjąć ją z zachwytem. Jeśli więc pociągają was uliczne klimaty z gangsterami oraz postępujący nieszablonowo bohater, to polecam sięgnąć po "Cage'a". Choć ta nieszablonowość głównej postaci wiąże się przede wszystkim z tematyką superbohaterską, bo poza nią nasuwa skojarzenia choćby z genialnym Akirą Kurosawą. Warto zaznaczyć, że komiks przedstawia zamkniętą historię, więc nie trzeba wyczekiwać żadnej kontynuacji i szykować się na większe wydatki. Kupujesz album, masz pełną opowieść.
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz