X-Meni nietolerowani przez społeczeństwo? Rząd pragnący schwytać mutantów i trzymać ich pod pieczą lub wykorzystać? Profesor Xavier skrywający tajemnice przed swoimi wychowankami? Zieeeew...
No dobrze, wstęp jest nieco prowokacyjny, a sam komiks nie zalicza się do aż tak nudnych. Za scenariusz odpowiada Ed Brubaker, który ma na koncie między innymi świetne "Gotham Central" i "Velvet", jednak nie miałem z nim wielkiej styczności w komiksach stricte superbohaterskich ("Gotham Central" ma bowiem tylko superbohaterskie tło). Mimo to scenarzysta sprawił się całkiem przyzwoicie, choć nie uniknął dotkliwych potknięć.
"Mordercza geneza" ma miejsce po historii z "Rodu M" i szkoda, że poprzedzające komiks wydarzenia nie zostały opisane w krótkim wstępie. Tło nie należy do bardzo odkrywczych – rząd stara się kontrolować nielicznych pozostałych przy życiu mutantów. Na powierzchni Ziemi zjawia się tajemniczy mężczyzna, którego moc alarmuje Emmę Frost. Nie tylko X-Meni są jednak zainteresowani przybyszem, bo w jego kierunku udaje się także wojsko.
Album może nie powala pod względem fabuły, aczkolwiek nie popełniono w tej materii błędów karygodnych. Liczba postaci jest jak najbardziej w porządku, nie ma mowy, żeby dla którejś z nich zabrakło miejsca. Nowy adwersarz może nie budzi grozy, ale zdrowy respekt dzięki swoim umiejętnościom już tak, zaś fragmenty sięgające przeszłości zostały świetnie zmieszane z teraźniejszością. Dodajmy do tego kilka zwrotów akcji i nietrudno dojść do wniosku, że oto trzymamy w dłoniach komiks niezwykle udany. Tak by w istocie było, gdyby nie parę odczuwalnych mankamentów. Brubaker w paru miejscach niemiłosiernie powiela klisze, a Xavier mówiący o wyższym dobru nie wypada zbyt przekonująco przez większość opowieści. Ponadto czasem da się wyczuć za dużą dawkę patosu, a też nie uniknięto dłużyzn, przez co komiks wydaje się przegadany. I szkoda w tym wszystkim zakończenia, które nie niesie za sobą prawie żadnych emocji, podczas gdy cały album zdawał się celować właśnie w silniejsze zaangażowanie odbiorcy. Mimo to scenarzysta wykonał solidną pracę i dobrze się stało, że nad komiksem unosi się posępniejsza atmosfera.
Da się ją też spostrzec w tonacji kolorów wykorzystanych na przestrzeni całego albumu. Ciemne i wystudzone barwy są na porządku dziennym i dobrze pasują do ciężaru opowieści. Niestety oprawie wizualnej, a właściwie rysunkom Trevora Hairsine’a zabrakło pazura. Z jednej strony nie można mu zarzucić szkolnych błędów pokroju źle dobranych proporcji ciała czy niezręcznej mimiki postaci – rozrysował ilustracje poprawne, ale w żaden sposób nie charakterystyczne. Dobre wyrobnictwo, lecz bez krzty czegoś, co przykułoby uwagę czytelnika na dłużej. Na pewno nie można za to odmówić komiksowi prezencji – "Morderczą genezę" wydano bardzo ładnie. Gruba i twarda obwoluta z efektowną, choć mylącą (szkieletów brak), ilustracją i okładki poszczególnych zeszytów wchodzących w zawartość to coś, co zawsze jest mile widziane przez nabywcę.
Ostatecznie "Mordercza geneza" trochę rozczarowuje, bo choć to ważna opowieść, patrząc na historię X-Menów, to jednak nazbyt łatwo określić ją tylko dobrym rzemiosłem. Fabuła została przesadnie rozcieńczona, a oprawie brakuje indywidualizmu twórcy, w efekcie czego na polski rynek trafiła porządna pozycja dla fanów, którą trudno polecić szerszemu gronu odbiorców.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz