Można powątpiewać, czy polscy fani Marvela doczekaliby się w końcu wydania nad Wisłą solowych przygód Doktora Strange'a, gdyby nie tegoroczna premiera filmu automatycznie przekładająca się na wzrost zainteresowania innych tworów traktujących o wspomnianym mistyku. Na szczęście klamka zapadła i teraz możemy cieszyć się udanym albumem.
"Doktor Strange: Początki i zakończenia" rozpoczyna się scenami w Tybecie, gdzie główny bohater, Stephen Strange, zawitał na praktyki. Składa tam solenną obietnicę, iż będzie on niósł pomoc chorym i ubogim, wykorzystując w tym celu swe nieprzeciętne umiejętności. Szlachetna wizja szybko rozmywa się wraz z uzyskaniem reputacji światowej klasy chirurga plastycznego. Dostatnie życie nie trwa jednak wiecznie – wystarczył jeden wypadek na nartach, by sam Strange zajął miejsce na szpitalnym łożu z istnym wyrokiem śmierci dla lekarza – ledwie sprawnymi dłońmi. Czy zgromadzony majątek wystarczy, by powrócić do życia zawodowego? A może jego koniec to zarazem początek czegoś donośniejszego?
Lubię sięgać po pozycje omawiające genezy ciekawych postaci. Ostatnim razem przyszło mi czytać o początkach Thanosa, które to nie były niczym specjalnie oryginalnym, ale sprawnie zrealizowanym. Podobne słowa można napisać o albumie poświęconemu marvelowskiemu chirurgowi, choć tu realizacja stoi na trochę wyższym poziomie.
Przede wszystkim sam komiks jest dłuższy, co naturalnie przekłada się na pole do popisu dla scenarzysty i większą liczbę wątków oraz postaci. Duet Michael Straczynski i Samm Barnes nie odkrywają prochu, lecz, wykorzystując niezbyt oryginalną narrację, przedstawiają Strange'a w różnych rolach – młodego i pełnego zapału idealisty, zmanierowanego bogacza oraz rozgoryczonego człowieka, który w krótkim czasie traci wszystko, co dotychczas uzyskał. Oczywiście przeszłość z Tybetu powraca i prowadzi do nieoczekiwanych dla herosa rezultatów.
Wspomniałem, że fabuła nie została poprowadzona zbyt odkrywczo. Puszczenie w niepamięć młodzieńczych ideałów, piękne życie, które w jednej chwili rozsypuje się jak domek z kart, tajemnicza postać starająca się wyciągnąć Strange'a z bagna, starzy znajomi, niedowierzanie we własne, głęboko skryte predyspozycje i oczywiście zdrada. Brzmi jak odgrzewany kotlet, ale wciąż smakuje dobrze, zwłaszcza że autorzy zapewnili trochę efektownych scen, ciekawych dialogów, jednocześnie sprawiając, iż nietrudno polubić zagubionego w życiu chirurga. Niektóre rzeczy dzieją się trochę za szybko, ale w skali całego albumu, otoczonego dawką mistycyzmu, to tylko drobna niedogodność.
Skoro już o mistycyzmie mowa – ten został zaprezentowany w sposób, który nie powoduje myśli o tanich sztuczkach i naciąganych zagrywkach scenarzystów. Od pierwszej chwili naturalnie wiadomo, jak cała historia się zakończy, ale nie przeszkadza to w śledzeniu wszystkich wydarzeń związanych z równowagą światów z zaintrygowaniem. A że towarzyszy im przeważnie świetna oprawa? To tylko dodatkowy plus.
Rysunki Brandona Petersona miewają słabsze momenty, kiedy to przebija się zbyt mocna kreska, ale to doprawdy doszukiwanie się dziury w całym. Na przestrzeni całego albumu (6 zeszytów) pokazał, jak dobrym jest grafikiem, kreśląc bardzo wyraziste sylwetki postaci, nadając ich twarzom nutkę emocji i tajemnicy, a kadry poświęcone przenikaniu się światów tworzą niezwykły klimat. Nie zabrakło też okładek poszczególnych zeszytów i te są nie mniej udane. Dodajmy do tego kilka szczególnie urodziwych plansz i otrzymujemy komiks, w którym kilkakrotnie zatrzymamy się tylko po to, by nasycić oczy ilustracjami.
"Początki i zakończenia" to album bardzo udany i wraz z dobrze przyjętym filmem niesie nadzieje na częstsze goszczenie Doktora Strange'a na polskiej scenie komiksowej. Poprawnie przedstawiona geneza w połączeniu z budzącym pozytywne emocje herosem i świetnymi ilustracjami, zapewniają debiut, jakiego mogli sobie życzyć wszyscy fani spod znaku peleryny.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz