Oblivion Song. Pieśń otchłani. Tom 3

2 minuty czytania

oblivion song

Drugi tom "Oblivion Song. Pieśń Otchłani" zamykał wystarczająco wiele wątków, aby przy odrobinie dodatkowego materiału mógł uchodzić za zwieńczenie cyklu. Ostatnia scena jednak nie pozostawiła złudzeń – Kirkman nie miał zamiaru tak szybko porzucać swego dziecka.

Minęło kilka lat odkąd trzysta tysięcy mieszkańców Filadelfii zniknęło w Oblivion. Na skutek perturbacji Nathan Cole, jeden z nielicznych ludzi dobrze znających nowy świat, wylądował w więzieniu, w równie dużym stopniu wyniszczany przez przymusową izolację za kratkami, co wyrzuty sumienia. Po odzyskaniu wolności mężczyzna przekonuje się, że Fundacja Bridget i Duncana Freemanów poczyniła postępy w uzyskiwaniu korzyści z Oblivion – dzięki tamtejszym substancjom możliwe okazało się leczenie nawet najcięższych chorób. Oczywiście idylla nie trwa wiecznie. Dziwaczne istoty zwane Bezimiennymi zaczynają porywać ludzi, a Nathan i jego brat Ed łączą siły, by im się przeciwstawić.

Jak wspomniałem we wstępie, cykl mógł zamknąć się w dwunastu zeszytach (dwóch tomach polskiego wydania) i początek trzeciej części dobitnie to uzmysławia. Kirkman przeniósł akcję o parę lat w przyszłość, postawił przed czytelnikami dobrze znane postaci i podjął próbę obarczenia ich trudnymi doświadczeniami czy zawiązania między nimi nowych konfliktów. Niestety wspomniane wyrzuty sumienia Nathana przedstawiono na tyle mizernie, że automatycznie szuka się ciekawszych bohaterów na drugim planie, lecz i tam ich nie znajdziemy. W skali całej serii to właśnie w tym tomie bracia Cole i spółka są najbardziej nijacy. Szkoda, gdyż Kirkman położył całkiem obiecujące podwaliny pod kreację Nathana. Odsiadka w więzieniu, konflikt z dyrektorem Wardem, wyrzuty sumienia i ludzie ginący w Oblivion – to wszystko mogło posłużyć do zupełnie niezłej ewolucji postaci. Tak się jednak nie stało.

oblivion songoblivion song

Konsekwencją braku pełnokrwistych bohaterów jest także nieciekawa kontynuacja motywu zasygnalizowanego na końcu tomu drugiego, czyli kosmitów. Owszem, porywają ludzi, ba, mają nawet sojuszników w naszym gatunku. Tylko trudno zaangażować się w losy porywanych czy walczących z Bezimiennymi, kiedy postacie zlewają się ze sobą. Sytuację ratuje przyzwoite tempo wydarzeń, które mimo ogólnych niedoskonałości fabularnych pozwala czerpać jako taką rozrywkę z komiksu.

Przy analizowaniu warstwy graficznej warto zaznaczyć fakt, że dużo większa część komiksu rozgrywa się na Ziemi. Dlaczego jest to tak istotne? Ano dlatego, że zarówno kreska Lorenzo De Feliciego, jak i kolory nałożone przez Annalise Leoni najlepiej mają się wówczas, gdy obrazują Oblivion. Wtedy zupełnie dziwaczne kształty przyozdobione różnorodną paletą intensywnych barw cieszą oczy. Sceny na Ziemi są już dużo bardziej sterylne.

Mimo wymienionych wad nie mogę nazwać najnowszego tomu "Oblivion Song" komiksem złym. Bardziej pasuje do niego miano rozczarowującego – Kirkman przeniósł fabułę o parę lat, ale na ten moment nowe wątki nie wciągają, a dodatkowo scenarzysta pogubił się przy kreowaniu bohaterów.

Ocena Game Exe
5
Ocena użytkowników
5 Średnia z 1 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...