Rozpoczęcie wydawania "Hellblazera", czyli komiksowej serii z Johnem Constantine'em, jest jak zaproszenie dla nowych czytelników. Pierwszy tom może jednak ich zaskoczyć, zwłaszcza jeśli obiektami porównawczymi będą dotychczasowe ekranizacje (film, serial).
Egmont, jak zdradza na tylnej okładce, ma w planach sześć odsłon "Hellblazera" – dwie Briana Azzarello, trzy Gartha Ennisa i jedną Warrena Ellisa. Początek to więc Azzarello, a ten nadaje historiom Constantine'a innego charakteru. Fantastyka jest u niego głównie sztafażem dla brutalnego, pełnego psychopatów świata. Zamiast dosłownych potworów, są metaforyczne – potwory w ludzkiej skórze.
Zapowiada to już pierwsza z kilku zamieszczonych w albumie historii. Constantine trafia do więzienia, gdzie będzie musiał przetrwać w środowisku ludzi, którzy rozumieją jedynie siłę. W kolejnych opowieściach John podróżuje po Stanach – spotyka starych znajomych i stara się odkryć tajemnicę miasteczka czy trafia do jednego pomieszczenia wraz z grupką różnych, niebezpiecznych osób w oczekiwaniu na koniec śnieżycy. Fantastyka często jest niedopowiedzianym tematem i pozwala bohaterowi na mierzenie się z absolutnie każdym ludzkim złem, bo koniec końców nawet najwięksi brutale czy szaleńcy nie mogą równać się z mrokiem Constantine'a.
John okazuje się mroczny, ale i nieprzyjemny, pewny siebie, bywa też wredny. Mrukliwy skurkowaniec, jednak skuteczny i jakby mimochodem, ratujący życia niewinnych. Ta pewność siebie budzi ekscytację w wątku więziennym, ponieważ w grupie samych złych ludzi tylko oczekuje się, aż John pokaże swoją twarz – i z papierosem w ustach i uśmiechem zaliczy zwycięstwo. Później sytuacja ma się inaczej, bo historie potrafią zaskoczyć. Albo protagonista tym razem nie ma odpowiedniej wiedzy, albo czytelnik nie wie wszystkiego, więc z napięciem śledzi się rozwój wydarzeń.
Drastyczność pewnych scen i wątków przypomina serie Gartha Ennisa, "Punishera MAX" i "Kaznodzieję". Niektóre tematy są naprawdę popaprane, więc przygotujcie się na ostrą rozrywkę z kategorii "tylko dla dorosłych". Zresztą za niektóre rysunki odpowiada ilustrator "Kaznodziei" Steve Dillon. Na tle pozostałych Dillon na pewno się nie wyróżnia. Styl Roberta Corbena jest bardziej charakterystyczny – podobne retro i (odpowiadająca zdarzeniom) brzydota, co w "Cage'u", którego także narysował. Najlepiej prezentuje się kreska Marcelo Frusina, który stawia na prostotę i dużo mrocznej czerni, przedstawiającej nawet całe sylwetki. To wydaje się najbardziej pasować do "Hellblazera".
Brian Azzarello proponuje swoją interpretację Johna Constantine'a i jego historii – mistycyzm w cieniu, a w zamian mocna dawka brutalnego świata ludzi. Może to zdziwić część czytelników, ale komiks zasługuje na szansę, bo dostarcza emocji i wciąga od początku do końca – to bardzo równy, świetny scenariuszowo album. Przyznaję, że też nie tego się spodziewałem, ponieważ pierwszy raz stykam się z "Hellblazerem", lecz z każdą kolejną stroną coraz bardziej doceniałem pomysł Azzarello na tę serię i nie miałem problemów z adaptacją do niej.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz