Czwarty z ośmiu tomów serii – czy to najwyższa pora, żeby wprowadzić główny wątek, który będzie skłaniał czytelników do dalszej lektury? Cullen Bunn odpowiada przecząco.
"Niezliczone duchy" i "Siostry" dotyczyły pochodzenia bohaterki. Jej geneza powraca również w "Rodzinie", ponieważ pojawia się grupa postaci podająca się za rodzinę protagonistki. Tylko jak wiedźma, która po śmierci narodziła się w nowym ciele, może mieć rodzinę?
Dokładanie kolejnej cegiełki w temacie "Kim jest Emmy?" to nie najlepszy pomysł. Album sprawia wrażenie początku historii – a przecież wyznacza koniec połowy serii. To dziwne zjawisko – tak jakbyśmy przeczytali trzy trochę inne, choć powiązane ze sobą wstępy, i zbiór opowieści ("Węże"). Za długo trwa ten rozbieg. Potencjał na zmianę był, tylko że scenarzysta zbyt krótko prowadzi wątki w poszczególnych tomach. One nie mają szansy dobrze wybrzmieć, bo szybko się kończą. Tak było w "Siostrach", podobnie wyszło w "Rodzinie".
Postacie należące do "rodziny" Emmy prezentują się ciekawie. Każda z nich to unikalna sylwetka – mająca inne zdolności, może i inną osobowość. Tego ostatniego w pełni nie ocenię, bo występują krótko, niewielki jest ich udział w historii i nie mamy szansy naprawdę je poznać. Czwarty tom daje tylko więcej informacji, ale właściwie... co z tego? Nie stawiają one sytuacji w nowym świetle, a jakby się zastanowić, to całą genezę Emmy można było ująć nie w trzech albumach, lecz w jednym. Ewentualnie przy odpowiedniej sygnalizacji i rozwijaniu wątków pochodzenie Emmy mogłoby być główną sprawą "Hrabstwa Harrow". A tak, choć wiadomości sobie nie zaprzeczają, to nie tworzą jednolitej całości. Nie wynikają z siebie, znienacka dostajemy nowy element, tak jakby autor miał kilka pomysłów na główny charakter i chciał wykorzystać je wszystkie, na siłę je łącząc.
Mimo wszystko trudno uznać "Rodzinę" za zły komiks, tak jak i całą serię, która wybudowała oczekiwania bardzo dobrym startem. Po prostu od jakiegoś czasu opowieść pozostaje bez celu, a kolejne tomy nie dość, że go nie wyznaczają, to nie oferują odpowiednio dobrej lektury. Scenariusz jest przeciętny, ot krótka historia, która ciekawie się zaczyna i ma pewną ekspozycję, ale czym prędzej nadchodzi kulminacja problemu i jak najszybsze, łatwe rozwiązanie. Ilustracje – tu już lepiej, bo wiejskie otoczenie i nadnaturalne postacie w akwarelowych kolorach przyciągają i wyglądają tajemniczo. Szkoda, że to "tylko" wizualne kwestie, poza którymi skrywa się... niewiele.
"Hrabstwo Harrow" nie jest straszne. Jeśli na początku takie bywało, to na kolejnych etapach cała groza prędko uleciała. Pozostał komiks, który czyta się bez napięcia i niepokoju, choć z okazjonalnym zainteresowaniem. Żałuję, że Cullen Bunn nie wyciąga więcej z tej serii i w tomach #2-4 poprzestaje na poprawności.
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz