Prolog "Miraclemana" jest dość rozrywkowy. Czas akcji – lata 50., przerysowane, absurdalne – występuje sprytny złoczyńca, heroiczni bohaterowie (zwani jeszcze rodziną) oraz w gruncie rzeczy sielankowa atmosfera. Wydawałoby się, że zapowiada się sympatyczny komiks, jednak wraz z kolejnymi rozdziałami to wrażenie mija, a jego miejsce zajmuje szok i zaintrygowanie. Aż trudno uwierzyć, że ten tytuł ukazywał się w latach 80., skoro nawet dzisiaj potrafi zdumiewać.
Jego siła bierze się z bezpardonowości Pierwotnego scenarzysty (jest nim Alan Moore), który wykorzystuje tematykę superbohaterów do poruszania bardzo odważnych kwestii. Ekranizacja tej historii musiałaby mieć obowiązkowo oznaczenie +18. Nie widzę innej możliwości, skoro zarówno w tekście, jak i w ilustracjach, dominuje niesamowita brutalność – gwałty, morderstwa niewinnych osób, wstrząsające rzezie... Przekraczanie tych granic robi tym większe wrażenie, że zostaje poparte treścią, bo tragiczne zdarzenia wynikają z charakterów i losów postaci oraz realizmu świata. Ponadto coraz mocniejsze sceny pojawiają się wraz z następnymi rozdziałami, nie jesteśmy nimi od razu zalewani. Najlepsza, uznawana za najbrutalniejszą w dziejach komiksów, znajduje się dopiero w trzeciej księdze.
Brutalność różnie można ukazać w zależności od celów twórców. Tu jest traktowana poważnie, więc wywołuje poruszenie, niepokój, smutek, szok... Raz służy przedstawieniu szybkiej i nagłej śmierci, co zarazem podkreśla nadludzkie możliwości postaci, kiedy indziej ma uświadomić bezwzględność niektórych, która przejawia się w czerpaniu przyjemności z zadawania bólu i zabijania na rozmaite sposoby. Śmierć niesie też sam protagonista albo ratując kogoś zadaje mu niechcący rany (np. łamie żebra dziecku). Nie ukrywajmy, to wyjątkowe podejście do tego typu komiksu.
Nie mniejszy szacunek robi historia, posiadająca niespodzianki na każdym kroku. Geneza bohatera zaskakuje podawanymi bez żadnych ociągań informacjami i swoim skomplikowaniem – tu nie ma prostoty znanej z początków innych herosów. Należy mieć też na uwadze to, co wcześniej pisałem – że świat wcale nie jest różowy. Jednocześnie twórca nie zapomina o pierwszych zeszytach "Miraclemana", które były wydawane w latach 50. (stąd ten sam czas akcji prologu). Naiwne i niedorzeczne zostały świetnie wykorzystane jako część wielowątkowej fabuły i środek do wypunktowania wad komiksów o superbohaterach. Jednak im dalej, tym inaczej prezentuje się opowieść. Podąża w coraz bardziej psychodeliczną atmosferę, kreując rozbudowane i przerażające postacie.
W końcu dostajemy również poszerzenie uniwersum, które wcale nie kończy się na planecie Ziemia, i temat utopijnej rzeczywistości. Przyznam, że akurat fragmenty przedstawiające tę ostatnią trochę mnie męczyły, ponieważ wolę skoncentrowanie się na poszczególnych sylwetkach, pełnej przemocy akcji oraz rozwijającej się fabule. Mimo wszystko trudno nie docenić pieczołowitości w budowaniu świata i skłanianiu do zastanowienia, czy utopia powinna być ostatecznym celem ludzkości. Ponadto zachwyca konsekwencja scenarzysty – opisywane wydarzenia zawsze wynikają z tych zaprezentowanych wcześniej. Każdy epizod jest więc istotny, a zebrane w tomie trzy księgi tworzą jednolitą, liczącą ponad trzysta pięćdziesiąt stron całość. Nawet po przeczytaniu komiksu można wrócić do jego początku i spojrzeć na niego z nowej perspektywy.
Ważnym wątkiem jest osobiste życie bohatera, a konkretniej jego relacje z partnerką. Podobnie jak w pozostałych aspektach, tak i w nim "Miracleman" wychodzi poza utarte ramy, ponieważ stosunki między tym dwojgiem są skomplikowane, ulegają rozwinięciu i poruszają kwestię (nie?)ludzkiego charakteru herosa. Posiada on moce niedostępne dla reszty społeczeństwa, przewyższa go inteligencją i dążeniem ku dobru. Czym musi być związek z taką osobą dla zwykłej kobiety? Jednak Miracleman nie jest wcale taki doskonały i jeśli sądzicie, że będzie nudnym obrońcą uciemiężonych, to już totalnie się pomyliliście. On ma złożoną osobowość, wraca myślami do przeszłości i zdarza mu się popełniać błędy.
Podczas lektury można czasem pomyśleć, że obcuje się z książką. Co prawda aż tyle słów nie pada, jednak narracja jest specyficzna. Buduje niezwykły klimat, prowadzona jest z różnych perspektyw oraz opisuje sceny, miejsca i uczucia bohatera – a więc wiele rzeczy, które można znaleźć w powieści. Oczywiście oznacza to, że "Miraclemana" nie czyta się ot tak. Trzeba poświęcić mu trochę czasu i skupić się na tekście, zwłaszcza w trzeciej księdze, gdzie trafiają się abstrakcyjne przemyślenia (o dziwo, wcale nieniszczące wypracowanego realizmu). W parze z tym idą ilustracje, za które nie odpowiada jeden człowiek, lecz mimo to poziom obrazków nie spada, a wizualizacje miejsc akcji i postaci nie odbiegają od siebie. Co więcej – plansze są absolutnie piękne. Zachwyca ich szczegółowość i majestatyczność oraz oddawanie różnorodności komiksu – czyli motywów SF, odnoszenia się do mitów bądź baśni, grozy, diaboliczności, prozaicznych scen życia, przemocy albo wspomnianej utopii. Wiele scen można określić mianem arcydzieła.
"Miracleman" nie jest komiksem, obok którego można przejść obojętnie. Zaskakuje przekraczaniem granic, chociaż powstawał dopiero w latach 80., oraz wciąga wielowątkową, nieprzewidywalną historią ze skomplikowanymi i przekonującymi postaciami. Wyśmienity scenariusz łączy się z równie wyśmienitą stroną wizualną. Pytanie nie brzmi, kto powinien sięgnąć po tę pozycję, lecz kto nie powinien – mianowicie osoby o słabych nerwach, nieprzepadające za dużą dawką przemocy, mroku i mocnymi treściami. Pozostali natomiast mogą cieszyć się pełnowartościowym, doskonale wydanym (twarda okładka, wysokiej jakości kartki) tytułem.
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz