Pierwszy "Jazz Maynard" zabrał czytelników do El Raval, szemranej i biednej części Barcelony, w której wraz z przyjaciółmi wychowywał się tytułowy bohater. W drugim tomie udajemy się z nim w mroźniejsze rejony – do Islandii.
Co zaprowadziło muzyka-włamywacza na północ Europy? Za sowitą zapłatę ma odnaleźć Złote Oko, irański artefakt. Na miejscu wplącze się także w sprawę rasistowskich ataków na mieszkańców Reykjaviku. Nim jednak do tego dojdzie, razem z przyjacielem Teo będą musieli posprzątać bałagan spowodowany aresztowaniem Judasa Melchiota, niedawnego bossa przestępczego półświatka El Raval. Niedługo po tym, jak trafił do więzienia, jego miejsce na szczycie podziemnego świata przejął niejaki Caligula, a okoliczna społeczność na własnej skórze doświadczyła prawdziwości porzekadła "z deszczu pod rynnę".
Drugi tom "Jazz Maynard" jest zauważalnie słabszy od "Trylogii barcelońskiej". W oczy rzucają się przede wszystkim rzadsze – lub nieobecne – składniki, które wcześniej wybijały komiks ponad typowe akcyjniaki. Dopóki fabuła dzieje się w barcelońskim El Raval, dopóty twórcy – rodowici Hiszpanie – z dużym wyczuciem, wręcz naturalnie wplatają elementy urealniające szemraną dzielnicę, które mimo swoich problemów ma także pewien urok i pozwala zacieśniać braterskie więzi. W pierwszym albumie Raule i Roger przedstawiali problemy biednego regionu i pokazywali codzienność wielu tamtejszych mieszkańców, choćby dzieci zmuszone dorastać sąsiedzko z handlem żywym towarem i narkotykami, kradzieżami na zlecenie, wymuszaniem haraczy czy hazardem. Autorzy komiksu nie są aż tak silnie związani z Reykjavikiem i to osłabienie tła społecznego decyduje o uplasowaniu "Trylogii islandzkiej" poniżej części o Barcelonie. Swoją drogą, trylogia mogłaby być dylogią – pierwszy rozdział powstał chyba tylko po to, aby przedstawić życie w El Raval po aresztowaniu Melchiota i położyć podwaliny pod ewentualny powrót bohaterów w rodzinne strony.
Z pomniejszych mankamentów: szkoda, że dostajemy mniej cichej roboty włamywaczy i jazzowych akcentów wokół historii. Niemniej Raule w paru momentach przypomina o melancholii towarzyszącej Maynardowi, nie pozwala też zapomnieć o braterskich i siostrzanych więziach. Dzięki temu wciąż łatwo o sympatię wobec protagonisty, a co za tym idzie, zaangażowanie się w jego losy. Na dokładkę otrzymujemy dobrze napisane retrospekcje tłumaczące, co działo się z Jazzem podczas kilkuletniego pobytu w Nowym Jorku. Choć nie wypełniają one wszystkich białych plam w życiorysie postaci, to właśnie te fragmenty pozwalają wybaczyć niedostatki, o których pisałem wyżej.
Chwalę czy ganię "Trylogię islandzką"? Odpowiedź nie jest jednoznaczna – ganię za odczuwalny spadek poziomu względem pierwszej części na skutek ograniczenia obyczajowych i społecznych wtrętów. Chwalę natomiast za to, że to nadal wciągający akcyjniak o utalentowanym trębaczu będącym równocześnie piekielnie dobrym włamywaczem. I do tego przyjemnie zilustrowany.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz