Uwaga na nisko latające spoilery. Jeżeli nie oglądałeś "Iron Man 3", nie czytaj.
Rozżaleni fanatycy, którzy nie mogli zdzierżyć nowego oblicza Mandaryna w "Iron Man 3", wypłakali całe morze łez w rękaw Marvela, a studio niczym dobroduszny wujek z cierpliwością wysłuchało wszystkich pretensji i czule przytuliło ich do swojej piersi. Czym innym jest krótkometrażówka mająca za zadanie zrehabilitować wizerunek tego arcyłotra niż próbą udobruchania pewnej cząstki komiksowej społeczności?
Osobiście uważam, że nie ma podstaw do przywrócenia czci wspominanemu antagoniście, bo generalnie zbyt wiele jej nie utracił, natomiast sam zabieg uwspółcześniający Mandaryna wyszedł naprawdę sprytnie i genialnie. Zresztą, raz już rozpisałem się na ten temat, to drugi raz go nie będę wałkował...
Najwidoczniej mądre głowy z Marvela przekalkulowały, że ten ruch przyniósł im więcej szkody niż namacalnych profitów, więc trzeba naprędce naprostować to, co "Iron Man 3" paskudnie przekrzywił. Może figurki przestały im się dobrze sprzedawać albo dział marketingu miał już dość zapychania skrzynki mailowej przez listy fanów, oburzonych delikatną zmianą uświęconego kanonu? Nie wiem, nie pytajcie.