Dwie powieści i dwie Nagrody polskiej literatury grozy im. Stefana Grabińskiego – to dotychczasowy dorobek Artura Urbanowicza. Młody pisarz chwalony jest przede wszystkim za umiejętne budowanie klimatu i zaskakiwanie czytelnika, a także promowanie na kartach swoich książek rodzimej Suwalszczyzny. Czy i najnowszy tytuł, "Inkub", doczeka się uznania?
1971 rok. W Jodoziorach, małej wiosce na Suwalszczyźnie, zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Klęska nieurodzaju czy dziwne zachowanie zwierząt budzą niepokój, ale blady strach pada na mieszkańców dopiero, gdy nieszczęścia dotykają bezpośrednio ich samych. Czy to możliwe, by jakiś związek z tymi wydarzeniami miała tajemnicza staruszka, która niedawno się tu przeprowadziła? Przeszło czterdzieści lat później do Jodozior przyjeżdża młody policjant, Vytautas Česnauskis. Ma pomagać w ewakuacji wioski. Kiedy w tajemniczych okolicznościach samobójstwo popełnia inny funkcjonariusz przydzielony do zadania, wydawałoby się prosta misja Vytautasa przeistacza się w skomplikowane i niebezpieczne śledztwo, w trakcie którego protagoniście przyjdzie zweryfikować swoje poglądy na temat zjawisk paranormalnych.
Akcja rozwija się nieśpiesznie, ale mimo to opowieść wciąga. Autor wie, jak budować napięcie i utrzymywać uwagę czytelnika. Miejscami jest jak w horrorze filmowym – ma się poczucie, że zaraz wydarzy się coś istotnego (najczęściej złego), tylko nie wiadomo, co to konkretnie będzie. Naprzemienne opisywanie wydarzeń z lat siedemdziesiątych i tych współczesnych, a także kończenie rozdziałów w najciekawszych momentach sprawiają, że trudno oderwać się od lektury. Niebagatelną rolę dla odbioru całości gra stworzony z wyczuciem klimat. Już samo umiejscowienie akcji w zapomnianej przez świat wiosce, której nie ma nawet na niektórych mapach, robi swoje. Do tego, zamiast straszyć drastycznymi opisami, Urbanowicz zastawia na wyobraźnię odbiorcy mnóstwo subtelnych sideł. Wygląda na to, że postawił sobie za cel zaskakiwanie odbiorców. W posłowiu zachęca do powtórzenia lektury w celu odkrycia wszystkich, nieuchwytnych za pierwszym razem smaczków. I rzeczywiście, ponowne przejrzenie paru początkowych rozdziałów skutkuje kilkoma zaskoczeniami. To gratka szczególnie dla dociekliwych. Dla mnie i tak najlepszym easter eggiem, który prawdopodobnie wyszedł autorowi nieświadomie, był jeden z bohaterów, niejaki Jochen Schöps. Dla większości czytelników nazwisko jak nazwisko, lecz u kibica siatkówki z Podkarpacia budzi ono mnóstwo pozytywnych skojarzeń.
Kreacja postaci nie wywołuje większych zastrzeżeń. Mieszkańcy Jodozior jawią się bardziej jako bohater zbiorowy, niemniej każdemu z nich autor przypisał jakąś charakterystyczną cechę. Co oczywiste, najwięcej uwagi poświęcono protagoniście – jego pobudkom, problemom i rozczarowaniom, związanym zwłaszcza z niemożnością znalezienia swojej drugiej połowy. Jego życiowe frustracje, ale także upór w dążeniu do celu zostały obliczone na wywoływanie sympatii – i rzeczywiście łatwo jest kibicować temu bohaterowi. Trudno tu mówić o pogłębionej analizie psychologicznej, jednak w przypadku literatury grozy niekoniecznie jest ona potrzebna.
Powieść trzyma w napięciu, ale raczej niepokoi niż przeraża, co przecież wcale nie musi być wadą. Duża objętość książki sprawia, że mimo mnogości wydarzeń poczucie zagrożenia traci nieco na intensywności. Jednocześnie jednak nie ma tu zbędnych wątków czy opisów i ewentualne odchudzenie treści w tym konkretnym wypadku nie przyniosłoby korzyści.
Bardzo przysłużyłaby się natomiast dodatkowa praca nad warstwą językową tekstu, zwłaszcza nad dialogami, które często brzmią sztucznie. Szczególnie widoczne jest to w przypadku rozmów Vytautasa z przyjacielem – to, co z założenia miało być chyba zabawne, bywa niezręczne. Dopracowany tekst czyta się płynnie, tymczasem w trakcie lektury "Inkuba" wzrok niejednokrotnie zatrzymuje się na dziwnie skonstruowanych zdaniach. Urbanowicz ciągle jeszcze ma nad czym pracować, ale i redaktor powinien bardziej się przyłożyć do swoich obowiązków. Na szczęście fabuła jest na tyle interesująca, że niedoskonałości językowe tracą na znaczeniu.
Najnowsza powieść pochodzącego z Suwalszczyzny pisarza to kawał dobrej historii. Intryguje, niepokoi, miejscami zaskakuje i zdecydowanie wciąga. Arturowi Urbanowiczowi daleko jeszcze do mistrzów gatunku, ale jeśli popracuje nad warsztatem, to kto wie? Na pewno jest na dobrej drodze.
Dziękujemy wydawnictwu Vesper za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz