Gdy pada tytuł „Stargate”, z reguły nasz rozmówca ma na myśli niezwykle długi serial, który oglądało się całymi latami z niemałą fascynacją wypisaną na twarzy. Jednak należy pamiętać, że tych 10 sezonów nie powstałoby bez kinowego pierwowzoru, który stworzył podwaliny dla całego uniwersum. Film, który w Polsce wyświetlano jako „Gwiezdne wrota”, to produkcja datowana na 1994 rok, a więc już dość leciwa, jednak wciąż potrafiąca przykuć uwagę widza mocniej niż niejedna "świeżynka".
Sam „Gwiezdne wrota” obejrzałem przy okazji którejś z kolei wycieczki autokarowej, już jako nastolatek. Obraz ten wyświetlano jako trzeci z kolei podczas długiej podróży, więc nic dziwnego, że tylko najtwardsi i najmniej skorzy do snu zawodnicy, do których wówczas się zaliczałem, mieli okazję obejrzeć ten film. „Gwiezdne wrota” czerpią z bogatej mitologii egipskiej, łącząc ją – w dużym uproszczeniu – z rasą potężnych obcych. Wpierw jednak jesteśmy świadkami wielkiego odkrycia w Gizie. Podczas wykopalisk natrafiono na ogromny okręg i kamienne tablice o symbolach, których nikt wcześniej nie widział. Ale wydarzenie to zostaje utajnione, zaś cenne znaleziska trafiają ostatecznie w amerykańskie ręce i nikt nie zajmuje się tym odkryciem aż do czasów współczesnych.
Wtedy też powstaje skromny sztab naukowców, zaś wojsko przesyła fundusze na badania, nad którymi opiekę sprawuje dr Catherine Langford. Dwa lata poszukiwań nie przynoszą jednak rezultatów, dlatego kobieta werbuje dr Daniela Jacksona – naukowca o własnych, kontrowersyjnych poglądach, których nie potrafi udowodnić, przez co w środowisku naukowym staje się pośmiewiskiem. Langford chce, aby ten specjalista od kultury Egiptu przetłumaczył znaki z pokrywy, pod którą spoczywały Gwiezdne wrota. Jacksonowi udaje się odkryć znaczenie znaków, zaś wkrótce potem poznaje prawdę o urządzeniu, dzięki czemu udaje się je uruchomić. Przez wrota przechodzi mały oddział zwiadowczy, którym dowodzi pułkownik O'Neal. Jego zadaniem jest zbadać odkryty świat i uruchomić tunel powrotny na Ziemię. Prosty plan komplikuje się, gdy Jackson nie jest w stanie otworzyć wrót po drugiej stronie.
Nie chcąc zdradzać więcej powiem tylko, że „Stargate” to w istocie film o dość przewidywalnej fabule, opartej na sprawdzonych wzorcach, ale obraz ten od momentu otwarcia tytułowych wrót powala widza swoim klimatem. Większość scen obcego świata kręcono co prawda na pustyni, jednak specjaliści od scenografii nie szczędzą nam egipskich budowli i miasta, które przypomina osiedle prawdziwych mieszkańców morza piasku. Statek głównego przeciwnika w pełni oddaje majestat i siłę swego właściciela. Także kostiumy trzymają wysoki poziom, dzięki czemu stanowią małą, lecz jakże ważną część ogólnego odbioru filmu. Rekwizyty co prawda dzisiaj nie oszałamiają swoim przepychem czy pomysłowością, jak chociażby ledwo świecące oczy jednego z gwardzistów Ra, jednak wciąż mogą się podobać. Sama wrota prezentują się dumnie i ani przez chwilę nie miałem wrażenia ich "sztuczności".
Jeśli natomiast trzeba się zawsze do czegoś przyczepić, to z pewnością mocniej można było popracować nad samymi postaciami. Drużyna, która wyrusza przez wrota, jest sztandarowym przykładem amerykańskiego oddziału wyruszającego w nieznane. Jest ktoś zabawny, ktoś przemądrzały i koniecznie parę osób, których nie zapamiętamy, więc można ich spokojnie w czasie filmu zabić. Są rzecz jasna wyjątki, jednak nawet główni bohaterowie, jak O’Neal, Jackson czy Ra, to postacie przypisane do jednego, sztywnego szablonu, które wywiązują się ze swojej roli jedynie poprawnie. Całe szczęście, że w filmie znajdziemy kilka dowcipnych momentów, pozwalających rozładować napięcie i budujących nieco głębszą relację z widzem.
Mam też pewne zastrzeżenia do muzyki. Co prawda jest ona podniosła i przy jej tworzeniu skorzystano z usług orkiestry symfonicznej, jednak cała ścieżka jest jedynie większą lub mniejszą modyfikacją przewodniej melodii, przez co szybko się nudzi i wiemy, że nie usłyszymy już niczego nowego.
Podsumowując, „Gwiezdne wrota” to film ciekawy, warty obejrzenia więcej niż raz. Chociaż można narzekać na dość przewidywalną fabułę, to jednak klimat tego dzieła jest niezaprzeczalny. Główny przeciwnik nie patyczkuje się z nikim, zaś scenarzyści zadbali o elementy humorystyczne, dzięki czemu pewne postacie da się nawet polubić. Niechaj za ocenę tego filmu posłuży też fakt, iż stał się podwaliną naprawdę dobrego serialu, który twórczo rozwinął już rozpoczęte i dodał własne wątki.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz