Pewnie po seansie “Skywalker. Odrodzenie” zastanawialiście się, gdzie leży wina tego, że takie potworne zwieńczenie trylogii ujrzało w ogóle światło dzienne. Pośpiech wytwórni i chęć spieniężenia dojnej marki, póki jeszcze jest na nią głód po latach posuchy? Może chodziło o brak kreatywnej wolności ekipy, która odpowiadała za historię i trzymanie ich w szachu przez specjalistów od marketingu? Albo wprost przeciwnie, nagłej zmiany wizji – z odważnej, lecz ryzykownej i plującej na kanon wersji Riana Johnsona, na wsłuchującą się w głosy fanów, ale zahaczającą o bezpieczeństwo na granicy sztampy lansowanej przez J.J. Abramsa. A może to po prostu najzwyczajniejsze w świecie zawiniło lenistwo?
Nie, nie, nie… John Boyega, który wcielił się w rolę Finna w nowych “Gwiezdnych Wojnach” odkrył prawdziwą przyczynę. To Disney i jego rasizm.
Aktor miał między innymi żal o to, że jego postać została zepchnięta na boczny tor i zmarginalizowana kosztem Daisy Ridley i Adama Drivera, którzy – nie da się ukryć – są biali. Szkoda, że Boyega najwidoczniej nie widzi różnicy pomiędzy postaciami pierwszoplanowymi a drugoplanowymi, ale nie o tym…
Kiedy postanowisz zaangażować się w jakiś projekt niekoniecznie wszystko ci się musi w nim podobać. Jednak sugerowałbym Disneyowi, aby nie wprowadzać czarnoskórej postaci jako kogoś istotnego dla serii, aby potem finalnie go zmarginalizować. Powiem jasno – to nie jest w porządku. Wiedzieliście co zrobić z Adamem Driverem, Daisy Ridley i pozostałymi bohaterami (hahaha… no chyba nie do końca – przyp. red.). Jednak kiedy przyszła pora na Johna Boyegę i Kelly Marie Tran postanowiliście powiedzieć – “chrzanić to”. Co mam powiedzieć? Że to było wspaniałe doświadczenie? Powiem tak, jeżeli będę to tak czuł.
Całą śmietankę spili Adam Driver i Daisy Ridley. Nie ściemniajmy. Daisy o tym wie. Adam o tym wie. Każdy o tym wie. Nie ujawniłem żadnych wstrząsających faktów. Jestem jedynym członkiem obsady, którego doświadczenie było oparte na kwestii rasy. To ze względu na mój udział grożono bojkotem filmu. Tylko mi wysyłano groźby śmierci na Instagramie i posty, że nie powinienem być szturmowcem, bo jestem czarny. Jednak, ludzi wciąż dziwi moja reakcja.
Aha… i zostawcie J.J. Abramsa w spokoju. On nawet nie miał wrócić i ratować wam tyłków.
ucina John Boyega.
Ogólnie to nie rozumiem, dlaczego wszystko we współczesnym kinie sprowadza się do kwestii rasy i płci. Przykładowo ubóstwiałem taką Xenę, jej heroizm, to jak dobrze jest napisana ta postać, trzymałem za nią kciuki i oglądałem każdy odcinek z wypiekami na twarzy. Mało mnie obchodziło, jakiej płci jest główny bohater, o ile był stworzony z sercem. Jako dzieciak w ogóle nie patrzyłem na takie rzeczy i uwielbiałem filmy z Denzelem Washingtonem, Yun-Fat Chowem czy Morganem Freemanem, którzy kopali tyłki złym białasom lub niszczyli ich intelektem. Bo przez mózg mi nigdy nie przeszło, aby analizować dany film czy bohatera pod kątem rasowym. Skupiałem się na charakterach i co dany aktor wnosił do swojej postaci. Nadal tak jest. Okazuje się jednak, że rasa czy płeć to nagle jakiś wielki deal.
Szczerze? Mierzi mnie już płacz tych młodych aktorów, którzy swoje błędy i niepowodzenia zwalają na cały otaczający ich świat – no, bo oni nie mogą być przecież winni… Swoją drogą, nie słyszałem, żeby właśnie taki Washington czy Freeman narzekali w serwisach społecznościowych lub wywiadach, jak to oni są wielce marginalizowani przez branżę ze względu na rasę. Może dlatego że są po prostu świetnymi aktorami, fenomenalnymi ludźmi i mają nos do angażowania się w dobre projekty, a w razie czego – zacisną zęby i przejdą do porządku dziennego. Jestem przekonany, że goście dostawali całe ciężarówki gróźb i wyzwisk od zakompleksionych ludzi zazdroszczących im sławy, ale nie zamierzali o tym płakać w mediach. Może dlatego że znają swoją wartość? Statuetki Oscarów pyszniące się w ich gablotkach z nagrodami mówią same za siebie, a jeżeli coś im się nie uda – wskazują na siebie i wysnuwają odpowiednie wnioski na przyszłość, a nie obwiniają “rasistowskie społeczeństwo”.
Zresztą całość dobrze podsumował kiedyś Morgan Freeman i doskonale odpowiedział, w jaki sposób wyeliminować rasizm. John Boyega robi coś zupełnie przeciwnego. Z tym was zostawię.
Źródło: gq-magazine.co.uk
Komentarze
Boyega już pluł się o to, że Rey ma wątek miłosny z Kylo Renem. Strasznie nie po myśli mu to było i sugerował, że nie jest ważne, kto pocałuje, a kto... zaliczy. Ofensywny, gniewny gość. Nawet, gdy może mieć w czymś rację, to w emocjach pójdzie w taką skrajność, taką wściekłość, że trudno go poprzeć, a on za nic w świecie się nie wycofa. Tylko on ma rację, a ty możesz mu tylko przytaknąć.
A tu oczywiście gada bzdury. Cały film ma ze sobą problem, trylogia pruje się w szwach przez różne wizje, a Finn nigdy nie był centralną postacią tej historii, choć w jedynce może i odegrał większą rolę niż później (tak jak i Han Solo, hmm, to może rola nie musi być stała, a zależna od toku opowieści?). Zresztą Boyega zachowuje się jak rozkapryszona gwiazda, która ma nie wiadomo jaki talent.
Cytat
Dlatego z wiekiem jestem zdania, że fandomy fantastyczne skupione wokół wielkich marek to największy rak, jaki stworzyła ludzkość. Dla mnie Johnson w gruncie rzeczy odwalił kawał dobrej roboty, a mógłby odwalić wręcz przegenialną, gdyby poszedł dalej ze swoją wizją i wprowadził wątek Szarych Jedi.
Cytat
Toksyczny strasznie. Tym bardziej biorąc pod uwagę, że to Disney go wypromował. Jak już mu się tak bardzo nie podobało to, co zrobili z tą postacią, dlaczego nie rzucił im skryptem w twarz i sam nie powiedział "chrzanić to"? Wtedy zyskałby w jakimś stopniu moje uznanie i rozumiałbym, że idea (choćby nie wiadomo jak skrajna) jest dla niego ważniejsza od kasy. A tak to posłusznie zagrał i teraz płacze, że każdy jedzie po tym filmie jak po suce.
Zresztą z tym wątkiem miłosnym, to gdzieś czytałem, że gość strasznie pieklił się o to, że fani łączyli go romantycznie z Poe i jego wypowiedzi na ten temat zahaczały o ostrą homofobię. Jak widać są równi i równiejsi.
Pojawił sie jako pierwsza postać, ma jakis orgins oraz wydawał mi sie należec do głównej pary pierwszo planowych. Uważam, że powinien zginąć w jakiś heroiczny sposób w pierwszej lub drugiej części i było by cacy.
W pacyfik Rim 2 myśle, że wyszło jego prawdziwe ja. Grał tam aroganckiego narcyza zapatrzonego w siebie. Tym tekstem pokazal że jest burakiem
Dodaj komentarz