Jeden szogun od dawna już nie żyje, drugiemu nie udało się przejąć władzy, a jednak wszystko wskazuje na to, że rewolucjoniści nie mają zbyt wielu powodów do zadowolenia. Wojna w Shimie, zamiast zmierzać ku końcowi, jest w pełni rozkwitu, a co najgorsze – momentami trudno powiedzieć, kto jest sojusznikiem, a kto wrogiem. Jakby walka przeciwko Gildii nie była wystarczającym problemem, do "zabawy" dołącza armia gaijinów, którzy serdecznie dość mają ucisku i terroru ze strony Shimy. A i sami rebelianci znacząco różnią się między sobą poglądami. A jakby tego było mało...
Jay Kristoff pasjami pogrywa sobie z czytelnikiem – uwielbia nagłe zwroty akcji, które zaskakują odbiorcę. Sojusznicy zdradzają, wrogowie nieoczekiwanie podejmują współpracę i człowiek w którymś momencie łapie się na tym, że podejrzliwie patrzy na wszystkich bohaterów i żaden nie wydaje mu się godzien zaufania. Opowieść nie jest przy tym całkowicie nieprzewidywalna, w tekście nie brakuje bowiem rzucanych jakby mimochodem wskazówek, które bądź to nakierowują na właściwy trop, bądź też, wspomniane po czasie, każą pomyśleć: "No tak, przecież to było do przewidzenia".
Z mojego punktu widzenia Kristoff jest bardzo spostrzegawczym obserwatorem, dzięki czemu udało mu się uchwycić kilka cennych rzeczy. Tak naprawdę mało jest ludzi z gruntu dobrych lub złych, a większość czynów można ocenić różnie w zależności od perspektywy. Rzadko kiedy mamy pełny ogląd sytuacji. Stąd też nawet działania negatywnych bohaterów z pewnej perspektywy znajdują przynajmniej częściowe usprawiedliwienie: zdradził, bo wierzył, że robi to dla dobra kraju; nie zbuntowała się, bo nawet nie przyszło jej do głowy, że można żyć inaczej.
Skoro o bohaterach mowa... Nie będę się rozpisywać o poszczególnych postaciach, bo tych jest naprawdę sporo. To, co dla mnie ważne, to ich pełnokrwistość. Ich poczynania nie są zależne od widzimisię autora, co niestety bywa przypadłością wielu książek. Tutaj każdy ma swoją osobowość, a zachowanie zależy od wielu czynników. Inny tok myślenia charakteryzuje reprezentanta wyższych sfer, któremu od dzieciństwa wpajano, że najważniejszy jest honor; inny bezklasowego biedaka wychowanego w rynsztokach. W tym wszystkim w dalszym ciągu jakoś najmniej sentymentu mam do chyba głównej bohaterki, Yukiko, choć i jej trudno wiele zarzucić.
Wiele można jeszcze napisać o licznych aspektach powieści Kristoffa. Ten świat, tak barwny i świetnie oddający piękno japońskiej kultury, jest jednocześnie smutnym odbiciem naszej rzeczywistości. Czy i my przypadkiem nie dążymy do jakiejś katastrofy, czy w ślepym pędzie za luksusem nie zapominamy o środowisku naturalnym?
Muszę przyznać, że przez przypadek "Głosząca kres" ma dla mnie jeszcze jedną wartość. Podobno dla wielu ludzi stan zakochania powoduje, że piosenki nagle nabierają głębi. U mnie to się nigdy nie sprawdziło, ale akurat tak się stało, że ostatni tom "Wojny lotosowej" czytałam w bardzo smutnym dla mnie okresie i podobne doświadczenia Yukiko wyjątkowo do mnie trafiły i – jak chyba nigdy dotąd – mogę powiedzieć to, co zawsze mnie śmieszyło słyszane z innych ust – ta książka mi pomogła.
Kristoffowi udało się stworzyć ciekawą historię z żywymi, wiarygodnymi bohaterami, choć przecież podjęta przez niego tematyka nie jest wcale przesadnie oryginalna. Komu podobały się poprzednie tomy, tego nie zawiedzie także ostatni.
Dziękujemy wydawnictwu Grupa Wydawnicza Foksal za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz