Gry strategiczne, polegające na zarządzaniu tworem państwowym, szczególnie imperium, figurują bardzo wysoko na liście moich ulubionych gatunków. Wśród gier tego typu prym przede wszystkim wiedzie seria "Total War" (skala tych bitew!), "Cywilizacja" (to tak naprawdę cudownie skomplikowana planszówka) i wreszcie "Heroes of Might and Magic" (część trzecia nie zniknie z mojego dysku już nigdy).* "Endless Legend" studia Amplitude jest wspaniałym misz-maszem dwóch z trzech wymienionych wyżej tytułów.
*są jeszcze wielkie strategie od Paradoxu, które naprawdę kocham, ale na potrzeby tej recenzji pasowały jak pięść do nosa.
Na "Endless Legend" trafiłem w zasadzie przypadkiem, rozkoszując się urokami nowej strony głównej serwisu Steam – oprócz wybieranych na bazie algorytmu rekomendacji, każdą grę można teraz polecać innym użytkownikom jako tzw. kurator, zaś najpopularniejsi kuratorzy kończą ze swoim cytatem na stronie z zakupem. "Endless Legend" zarekomendowano mi jako wariację na temat "Cywilizacji" z uproszczeniami w jednych miejscach oraz utrudnieniami w innych – i faktycznie, pierwsza godzina w grze, wraz z wyborem nacji, którą będziemy grali, i jej początkami jak żywo przypomina legendarną strategię Firaxisu. Podobieństwo do serii o potędze i magii widać w momencie, w którym zaczynamy toczyć wojnę i okazuje się, że zarówno nasz bohater, jak i nasze armie mają ekran ekwipunku i mogą zdobywać poziomy doświadczenia.
Nie mówiąc już o turowej walce na "osobnych" (bo nie są do końca osobne) mapach podzielonych hexową siatką.
W przeciwieństwie do "Cywilizacji", "Endless Legend" ma swoją spójną fabułę, a każda nacja (znów podobieństwo do HoMM) swoją linię questów, które dają rozmaite profity, od dodatkowych technologii, po artefakty zwiększające siłę bohatera. Całość rozgrywa się na świecie znanym jako Auriga, gdzie nienazwany kataklizm doprowadził do upadku wszystkich cywilizacji, pozostawiając jedynie niedobitki. Jako przywódca jednej z takich band niedobitków, naszym zadaniem jest odbudowanie minionej glorii prowadzonego przez nas imperium, walcząc przy tym z innymi o podobnych aspiracjach. Minioną glorię można odbudować w typowy dla tego typu strategii zestaw sposobów (wybierany na początku rozgrywki) – przez ekspansję, podbój, dyplomację lub dominację ekonomiczną. Można też pobić wszystkich za pomocą nauki czy przez wybudowanie konkretnego budynku jako pierwszego. Można też wyłączyć wszystkie warunki zwycięstwa i grać do momentu, w którym nam się zwyczajnie znudzi – jednak "Endless Legend" to niezależnie od wszystkiego wyścig z czasem – na Aurigę ma spaść kolejny kataklizm (czego dowiadujemy się zaraz na początku rozgrywki) i ma on postać wiecznej zimy.
Gra wzbogacona jest o mechanikę pór roku (tylko dwóch – lata i zimy), z których zima to ta gorsza część – i kiedy nadchodzi, wszystkie imperia cierpią z jej powodu. Każda kolejna zima jest dłuższa od poprzedniej, każde kolejne lato – krótsze. To sprawia, że rozwój naszego państwa automatycznie ukierunkowany jest na kwestię przetrwania przez te gorsze tury, gdyż w pewnym momencie te gorsze tury będą jedynym, co będziemy mieli do dyspozycji. To sprawia, że nawet przy maksymalnie rozwiniętym imperium poziom trudności wciąż jest wysoki i można się srodze rozczarować, widząc, jak prosperujące wcześniej miasta poddają się nieprzychylnej pogodzie.
Szczególnie, kiedy wroga armia okazuje się być dowodzona przez bohatera, który zimę ma za nic, przez co zyskuje przewagę zarówno w bitwie, jak i przy pościgu wycofujących się, przyjaznych nam armii. Rozwój bohatera, podobnie jak rozwój i wyposażenie jego armii, to klucz do militarnego sukcesu w "Endless Legend". Każda nacja wydobywa szlachetne metale, z których można potem wykuwać specjalną broń i pancerze (zakładając oczywiście, że znamy odpowiednią technologię), te zaś dają naszym jednostkom rozmaite właściwości. I tak, mimo pierwotnej ubogości w ilości dostępnych wojsk (każda nacja ma ich 4 typy, z których jeden to osadnik, dodatkowo istnieją tzw. pomniejsze nacje, posiadające swoje unikalne wojska, które można rekrutować, gdy taką mniejszą nację się spacyfikuje i asymiluje do swojego imperium), każda jednostka może posiadać wiele podtypów, różniących się wyposażeniem, a co za tym idzie, rolą na polu bitwy. Podobnie rzecz ma się z bohaterami, których klasy wskazują raczej na zakres dostępnego dla nich ekwipunku niż cokolwiek innego – inaczej ma się sprawa z ich drzewkami umiejętności, podzielonymi zazwyczaj na trzy sekcje. W ten sposób bohater może być zrobiony na zdolnego administratora i dawać wielkie profity zarządzanemu przez siebie miastu, może być utalentowanym dowódcą, dającym ogromną przewagę dowodzonym przez siebie armiom, a wreszcie sam może być wybitnym wojownikiem, który przemierza mapę w poszukiwaniu dawnych skarbów i przygód.
"Endless Legend" dodaje jeszcze do całej formuły ciekawy i nowatorski sposób rozbudowy miast, ogromne drzewko technologii i skomplikowany system relacji między imperiami, który uzupełnia coś, czego brakowało mi zarówno w "Cywilizacji", jak i w Herosach – wymiany mapami i punktami widzenia danych krajów, co brzmi może jak mrzonka, ale przy graniu małym, skondensowanym państewkiem (które może mieć jedno miasto, jak obecni w grze Kultyści) ma ogromne, strategiczne znaczenie.
Gra jest na tyle dobrze skonstruowana i przemyślana (czy może czerpie tyle dopracowanych elementów z innych tytułów), że jakiekolwiek wady ujawniają się dopiero po kilkunastu godzinach rozgrywki albo po kilku rozegranych kampaniach. Najbardziej w oczy rzuca się jednakowe dla wszystkich drzewko technologii – w przypadku "Cywilizacji" jednakowość technologii nie miała znaczenia, bo wszystkie kraje miały rozwijać się tak samo – tutaj w obliczu tak różnorodnych nacji (chociażby zestawiając podobnych do starcraftowych Zergów Nekrophagów i pokojowych, nastawionych na dyplomację Drakkenów) jednakowe technologie zwyczajnie do siebie nie pasują – no bo na co wspomnianym wcześniej Nekrophagom międzynarodowy rynek albo technologia umożliwiająca zakładanie szlaków handlowych między państwami? Potrzebne im to tak bardzo, jak liberalnym Drakkenom możliwość wyzysku niewolników.
Gra cierpi też na typową, heroskową przypadłość – walki niemiłosiernie się dłużą, ruchy przeciwników potrafią znużyć, a granie w nocy może zakończyć się dłuższą drzemką. Mimo że tempo jest tu szybsze i większość da się pominąć (cudowna opcja automatycznego rozgrywania bitew), gra po kilkudziesięciu godzinach staje się powtarzalna i przewidywalna – a w przeciwieństwie do "Cywilizacji", animacji pominąć się już nie da.
To oczywiście tylko czepianie się i doszukiwanie dziury w całym – największą wadą "Endless Legend" jest brak rewolucji. Gra po raz kolejny odkurza czteriksowe (4X) strategie, nie wprowadzając do nich za wiele nowego, a jedynie rafinując doskonałe pomysły z innych tytułów – co sprawia, że granie w nią daje dużo frajdy (a jeszcze więcej podczas grania ze znajomymi – bo oczywiście i co-op przez sieć, jak i w trybie hot seat jest obecny), ale nie zostawia po sobie długotrwałego wrażenia. Pewnie, spędzę w niej jeszcze co najmniej kilkadziesiąt godzin – ale nie będę grał w nią tak namiętnie, jak w przykładowo "Civa V".
W obliczu nadchodzącego "Beyond Earth" (duchowego spadkobiercy starusieńkiego "Alpha Centauri") "Endless Legend" jest idealnym urozmaiceniem dla wszystkich łaknących dobrej, świeższej strategii – rozbudowy miasta, podpisaniu kilku traktatów, zniszczenia wszystkich za pomocą magii i miecza. Każdemu potrzebna jest okresowa zmiana otoczenia, zaś zamienienie dwuwymiarowych sprite'ów czy charakterystycznych hexów z "Cywilizacji" na nieprzyjazne lasy i równiny Aurigi w zimie nie zaszkodzi żadnemu fanowi dobrych strategii.
Dziękujemy firmie Techland za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Plusy
- Dobrze wyegzekwowana strategia 4X
- Różnorodne nacje
- Pory roku
- Przyjemna oprawa audiowizualna
- Dowolność w ustawieniach rozgrywki
- Dopracowanie i zapożyczenia z innych strategii
- Multiplayer
Minusy
- Mimo wszystko nic nowego
- Drzewko technologii
- Powtarzalność po kilkudziesięciu godzinach
Komentarze
Dodaj komentarz