„Reguły gry” to ostatnia i w gruncie rzeczy najbardziej dojrzała część cyklu „Endgame”. Nadal dostajemy to, do czego przyzwyczaiły nas poprzednie tomy, czyli masę akcji i liczbę eksplozji, którą można obdzielić kilka filmów sensacyjnych, ale tym razem dużo więcej uwagi autorzy poświęcają bohaterom, ich motywacjom, uczuciom i emocjom.
Endgame trwa nadal i nieuchronnie zbliża się do końca, ale Gracze zaczynają ustalać własne reguły gry, co bardzo nie podoba się Stwórcom. Uczestnicy przestają obsesyjnie myśleć o zwycięstwie, a nawet tylko jeden z nich – Maccabee naprawdę pragnie wygrać. An Liu chce jedynie pomścić śmierć ukochanej, a im więcej osób zabije po drodze tym lepiej. Może nawet sam zginąć, jeśli wcześniej wyrządzi wystarczająco dużo szkód. Z kolei Aisling, Sarah, Jago, Shari i Hilal zrozumieli, że Endgame nie jest takie, jak im wmówiono i zrobią wszystko, żeby przetrwać i przerwać grę.
Znakiem rozpoznawczym całej serii powieści „Endgame” była fabuła napakowana akcją aż do granic absurdu, przez co historia stała się dużo bardziej filmowa niż książkowa. Opowieść przypominała mi dobre kino sensacyjne połączone z powieścią obyczajową i historią o mitologicznych herosach. Całość bardzo dobrze się czytało, chociaż „Endgame” było przede wszystkim świetną rozrywką bez szczególnej głębi. Powieści przeniesione na ekran mogłyby swobodnie dorównać akcyjniakom, których mamy obecnie całkiem sporo. Tym razem James Frey i Nils Johnson-Shelton poszli dalej i poza tym, co już doskonale znamy z poprzednich tomów, dołożyli zaskakująco dużo nowych elementów.
W poprzednich tomach niewiarygodne było to, że nastoletni gracze potrafią bez mrugnięcia okiem rozstrzelać tłum niewinnych ludzi. Niby rozumiem, że po to byli przez wiele lat szkoleni, ale jakoś mnie to do końca nie przekonało. Tym razem dowiadujemy się, że nie są oni wcale bezmyślnymi maszynkami do zabijania. Mają swoje przekonania, walczą w imię wyznawanych ideałów i czasami nie podejmują pozornie dobrego działania tylko dlatego, że targają nimi sprzeczne emocje czy mają wątpliwości. W jednej z ważniejszych scen przypomnieli mi polskiego wiedźmina, który co prawda jest zabójcą potworów do wynajęcia, ale jeśli ma wybierać mniejsze zło to woli nie wybierać wcale.
„Reguły gry” są powieścią, w której obok sensacyjnej akcji znalazło się miejsce na dokładniejsze wyjaśnienie rzeczywistych pobudek Stwórców, dla których gra jest przede wszystkim formą sprawowania władzy nad ludźmi. Okazuje się też, że nie ma postaci tylko dobrych i wyłącznie złych, ponieważ im lepiej poznajemy kolejnych bohaterów, tym bardziej zaczynamy rozumieć, że te dzieciaki są przede wszystkim ofiarami sytuacji, w której się znalazły. Na początku można uznać, że An Liu jest tak zgorzkniały w wyniku prowadzonych na nim działań, które rzekomo miały mu zapewnić zwycięstwo, że zamienił się w potwora, ale nic bardziej mylnego. Wbrew pozorom to chłopak, który szuka bliskości i spokoju, a ponieważ miłość utracił, to chce przynajmniej zyskać to drugie, z tym że walczy o nie w jedyny znany sobie sposób – zabijając wszystkich, którzy ośmielą się stanąć mu na drodze. Maccabee chciał wygrać za wszelką cenę, ale nawet on pod koniec misji zaczyna wątpić w słuszność swojego postępowania, z kolei Jago i Sarah w tym zwariowanym świecie rozpaczliwie szukają choćby okruchów normalności.
„Reguły gry” na pewno zadowolą czytelników poprzednich części serii „Endgame”, a do tego rozwijają opisywane uniwersum i nadają mu więcej głębi. Świat przestaje być placem zabaw dla grupy dzieciaków i zmienia się w miejsce, o które warto zawalczyć. Znaczące są też kolory okładek wszystkich trzech powieści, zaczęliśmy od złota, który mógł symbolizować wybuch i początek gry, potem była walka pełna przemocy i czerwona okładka, a kończymy na czerni, bo znany nam świat się skończył i musimy zacząć od zera.
Dziękujemy wydawnictwu Sine Qua Non za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz