Był czas, gdy opowieści szpiegowskie notowały bardzo dobre wyniki. Na Zachodzie prym wiodły chociażby powieści Fredericka Forsytha czy Iana Fleminga, w Polsce zaś popularny był cykl komiksów o Kapitanie Hansie Klossie oraz jego ekranizacja "Stawka większa niż życie", a Związek Radziecki szczycił się wybitnym arcyszpiegiem, towarzyszem Stirlitzem.
"Ekspozytura Rygor" wydaje się być bliska Klossowi. Nie tylko dlatego, że w jednym kadrze przewija się postać o, jak mi się wydaje, znajomych rysach – czyżby "easteregg"? Oba te utwory są również komiksami propagandowymi. Ten charakter jest wprost niezaprzeczalny – w jego powstanie zaangażowany był polski wywiad, zaś komentarz na skrzydle okładki jest opatrzony podpisem szefa Agencji Wywiadu, Piotra Krawczyka (notabene ten tekst trąci typową firmową gadką ze "światem zewnętrznym"). Choć słowo "propaganda" to termin obecnie nacechowany negatywnie, niekoniecznie tak należy go w każdym aspekcie postrzegać. Przecież Kloss czy Czterej Pancerni byli świetni! Ba, pójdźmy dalej – reżyser Leni Riefenstahl nie można przecież odmówić talentu! Dla formalności, mówię o funkcji dzieła, nie idei czy systemie, któremu one miały służyć, czego proszę nie mylić. Czy zatem mamy do czynienia z Hansem Klossem na miarę wolnej i demokratycznej III RP?
Początek musi być dobry. Musi być w nim coś porywającego już od pierwszej strony, co sprawi, że poczujemy się jak gdybyśmy obcowali z czymś wyjątkowym. Każdy z nas pamięta nadejście od strony Bramy Powroźniczej albo dwóch obywateli na Patriarszych Prudach, prawda? "Ekspozytura" próbuje coś podobnego... chyba. Bez powodzenia. Otwiera ją kalejdoskop retrospekcji i wydarzeń współczesnych głównemu wątkowi, dzięki którym poczułem to, co widzowie serialu "Wiedźmin" nieznający książek przed seansem. W intencji twórców miało to nadać dynamiki, a wywołało chaos i dezorientację co do tego, kto jest kim i o co im wszystkim właściwie chodzi. Nie sprawiło jednak, bym w ogóle się nad tym zastanawiał. I choć od pewnego momentu, od wyraźnego oddzielenia jednej części opowieści od drugiej, liczyłem na poprawę tego stanu rzeczy – wciąż byłem bombardowany czarno-białymi retrospekcjami. Bieżąca opowieść, retrospekcje, a dodajmy do tego fakt, że widzimy również perspektywę antagonisty naszego głównego bohatera. Wspominałem, że ta historyjka ma... 64 strony, a odliczając szkice i inne dodatki to w istocie 44 strony? Tam jest mniej przestrzeni życiowej, niż Niemcy w 1939 mieli według pewnego austriackiego malarza.
Akcja komiksu rozgrywa się w 1941 roku w Algierze, francuskiej kolonii w Afryce Północnej. Głównym bohaterem opowieści jest Mieczysław Słowikowski, który ma za zadanie otworzyć w mieście polską ekspozyturę wywiadowczą. Przykrywką dla agenturalnej działalności staje się fabryka płatków śniadaniowych. Ogólnie autorzy komiksu inspirowali się prawdziwymi wydarzeniami. Opowieść stara się być "amerykańska". Tu dają sobie po mordzie, tam jakiś przygodny seks – a może raczej jego zapowiedź i scena już po, a gdzieś indziej komuś odżynają głowę. Dialogi usiłują być bardzo poważne, wszyscy są mocno zaangażowani w sprawy wywiadu i każdy dogadałby się z bywalcami Starego Obozu z Górniczej Doliny – nie mogłem się oprzeć skojarzeniom z nadęciem tych generycznych tekstów. Całość zaś prezentuje się po prostu sztucznie i niezwykle sztywno, nawet pomimo prób, by tak się jednak nie stało.
Pojawiają się również wątki rodzinne. Już samo założenie jest nieciekawe. Czym są w zasadzie wątki rodzinne czy romantyczne w opowieściach wojennych? Najczęściej zapychaczem przestrzeni opowieści. Jeśli nie ma się pomysłu na pogłębienie profilu postaci, a chce się wprowadzić lżejsze wątki, to pojawia się żona czy dziecko, może oboje naraz. Dzięki temu również wielu facetów oglądając film wojenny może w spokoju obejrzeć dobre sceny batalistyczne, gdy towarzysząca mu partnerka jest ciut mniej kapryśna dzięki tej namiastce jej ukochanej brazylijskiej telenoweli. Jedyny dobry film wojenny, jaki oglądałem, który zawierał tego typu wątek, to estoński "1944", gdyż był zarówno ciekawy fabularnie, jak i pełnił dobre narzędzie narracyjne oraz spinał historię. Tu zarysowane wątki rodzinne wyglądają podobnie generycznie, jak w sztampowym filmie wojennym: Skolimowski ma żonę i dziecko oraz oboje kocha. Żona jest wierna i wspiera męża w służbie, a przy okazji – nutka dramaturgii – dziecko ma problemy z płucami.
Komiks jest w estetyce noir, dobrze dobranej do konwencji przedstawianej historii. Kadry są niestety małe, a do tego pełne dymków dialogowych. Brakuje większych scen i szerszej scenerii, rysunki skupiają się na postaciach. Dodatkowe szkice na końcu komiksu sprawiają wrażenie sztucznego pompowania objętości utworu. Jestem zdecydowanie za dodatkami, lubię je zwykle pooglądać, lecz niestety... w "Ekspozyturze" nie ma nic, co można byłoby wizualnie podziwiać.
Jako narzędzie popularyzacji historii bądź też chęć wpisania się w jakiś nurt polityki historycznej, ten komiks jest fatalny. Więcej wiedzy wyniosłem z opisu na okładce, niż z samej opowieści. Notabene, niefortunny opis utworu zdradza wiele z fabuły komiksu. Autorom nie udało się wywołać we mnie zainteresowania tematem. Opowieść ta nie sprawdza się również jako reklama polskich służb – ze względów wspomnianych już wcześniej. W tym celu lepiej byłoby już wznowić Kapitan Klossa – któż nie chciałby grać tak sprawnie jak on "Frycom" na nosie i łyknąć z Brunnerem?...
Chciałbym dostrzec walory tego komiksu, jakieś głębsze pokłady zalet tej opowieści, lecz jest to wysiłek płonny. Bardzo dobry potencjał opowieści bazującej przecież na realnych wydarzeniach będących gotowym scenariuszem został po prostu zmarnowany.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz