Śmiało przypuszczam, że w losowo zebranym tłumie czytelników znalazłbym sporą grupę osób zgadzających się z twierdzeniem: "Fana S-F z krwi i kości można zdemaskować jednym pytaniem: Czy znasz cykl pt. "Kroniki Diuny", napisany przez Franka Herberta?". Krótka odpowiedź zdradzi wszystko, bowiem twórczość Amerykanina zdecydowanie stanowi klasykę wskazanego gatunku.
W tym artykule pragnę skupić się nad jego trzecim tomem, znanym jako "Dzieci Diuny". Inaugurująca serię "Diuna" okazała się być książką wręcz mistrzowską – praktycznie brak słów, którymi można opisać wspaniałe wrażenia i wiele cennych wniosków zagnieżdżających się na długi czas po lekturze w sercu czytelnika. Następnie spod pióra Herberta w blasku i sławie wyłonił się "Mesjasz Diuny", stanowiący nie tylko kontynuację, ale i, jak się z czasem dowiemy, zakończenie historii Paula Atrydy. Jednak główny wątek, poświęcony całemu wszechświatowi, którym dotąd władał Muad'Dib, się nie urywa, bowiem na opuszczoną scenę wkraczają... "Dzieci Diuny". Jak wypadły w obliczu dwóch udanych tomów? Czy Frank Herbert nie stracił impetu i zaserwował nam kolejną wspaniałą lekturę? Cóż, teraz znam odpowiedź i pora, byście i wy ją poznali.
Od ostatnich wydarzeń, tj. zakończenia "Mesjasza Diuny", minęło aż dziewięć lat. Ten okres wystarczył, by wszyscy zarówno bliscy, jak i pochodzący z całego świata wyznawcy Paula, pogodzili się z faktem, że czczony Mahdi, oślepiony na skutek wybuchu, samotnie wyruszył w głąb pustyni, jak nakazuje tradycja Fremenów, gdzie miał stanąć twarzą w twarz z samym Szej-Huludem. Dla ślepców nie ma litości niezależnie od tego, czy są nikim, czy Imperatorem. Od tego momentu losy Imperium spoczęły w rękach jego siostry, Regentki Alii. Według prawa następcami Tronu Złotego Lwa są owoce miłości Paula i Chani, przednarodzone bliźnięta Leto i Ganima, które dorastały pod czujnym okiem niemającego sobie równych w boju, charyzmatycznego przywódcy Fremenów, Stilgara. Chłopiec i dziewczyna przez cały czas słusznie unikali sporych ilości melanżu, bo doskonale zdają sobie sprawę z przyszłowidzenia, które mogłoby nastąpić, gdyby dali się pochłonąć przyprawie. Jednak niedługo mogą zostać do tego zmuszeni za sprawą Jessiki, ich babki, która przybyła na Arrakis z Kaladanu, by poddać je "próbie człowieczeństwa". Panująca w centrum wszechświata sytuacja robi się coraz bardziej napięta z każdym dniem. Alia pragnie władzy wyłącznie dla siebie, lecz na drodze stoją jej tytułowe dzieci. Do gry włącza się kolejny gracz – pogarszającą się sytuację Atrydów planuje wykorzystać Ród Corrinów, z którego wywodził się obalony przez Paula, dotychczasowy Imperator – Szaddam IV. Przewodząca Corrinom młodsza siostra Irulany, żony Muad'Diba, Wensicja, zamierza potajemnie dokonać subtelnego zamachu na bliźnięta, by wznieść na tron swego syna, Farad'na. Cóż z tego, skoro Leto i Ganima nie chcą być pionkami i w tajemnicy, na wzór reszty, układają swój scenariusz czekających ich wydarzeń. Każdy inaczej widzi przyszłą wizję Arrakis, wszyscy chcą rozegrać tę grę po swojemu. Komu ostatecznie się uda? Być może odpowiedź na to pytanie zna tajemniczy, podający się za Kaznodzieję ślepy Fremen, który niespodziewanie pojawił się na Diunie i swymi mrożącymi krew w żyłach kazaniami kogoś przypomina...
Sama objętość akapitu poświęconego zarysowi fabuły, w którym starałem się zminimalizować ilość potrzebnych wam wiadomości, ukazuje, jak wiele dzieje się w "Dzieciach Diuny". Jest to bezpośrednim skutkiem mnogości głównych bohaterów, ponieważ za takich można uznać nie tylko Leto i Ganimę, ale również Alię i ożywionego gholę, Duncana Idaho, czy Wensicję i Farad'na. Każde z nich odgrywa istotną dla całości rolę, a co za tym idzie – zaserwowana tu fabuła jest wielopoziomowa. Na myśl przychodzi mi pokaźnych rozmiarów pajęcza sieć utkana nie przez jednego, a przez kilka pająków – choć posiadali odmienne cele, razem utworzyli wspaniałe, idealnie zgrane dzieło. Ta fantastycznie wymyślona i, co najważniejsze, kapitalnie przedstawiona historia stanowi dowód na wielkie umiejętności Franka Herberta.
Prezentowani bohaterowie wręcz kipią życiem i tętni od nich prawdziwa energia wymieszana z przeróżnymi, doskonale znanymi ludziom emocjami. Wykazują przy tym odmienne charaktery, wierzą w inne idee i mają przeróżne historie, jednak sprawiają wrażenie takie, jakby istnieli naprawdę, a nie byli wyimaginowanym tworem jednego człowieka. Losy większości śledzimy od początku cyklu, tym samym mając okazję oglądać, jak dojrzewają czy zmieniają się. Świetny dowód na te słowa stanowi całe życie Paula Atrydy, któremu zostały poświęcone dwa poprzednie tomy. Podobnie z Leto i Ganimą – wyraźnie widać, jak dorastają i z czasem zdają sobie sprawę z gier, które wszyscy niepozornie wokół nich toczą. Niektórzy pojawiają się po raz pierwszy, lecz zostali tak idealnie wpasowani w rozgrywające się wydarzenia, że odnosimy wrażenie, jakby czekali od dawna ze swą rolą i wołali: "Tak, ta historia nie może się toczyć beze mnie"! Każdy czytelnik z łatwością znajdzie ulubioną postać, wybierze którąś stronę i do końca książki będzie trzymać kciuki za swego idola.
Kolejną kwestią, która zasłużyła na naszą uwagę, jest sama Arrakis. W "Dzieciach Diuny" ta planeta, porównywana nierzadko do istnego piekła, wygląda kompletnie inaczej, aniżeli w inaugurującej "Diunie". To nie to samo nieprzyjazne miejsce, jakie poznaliśmy na początku cyklu. Za sprawą czynów Muad'Diba i w ich następstwie, trwa spełnianie się marzeń Fremenów o wiecznych wodach i nieposkromionej roślinności na Arrakis. Kolejne tereny są pokrywane pasmami zieleni, a pustynia z dnia na dzień kurczy się. Wraz z następnym pokoleniem zmienili się też sami Fremeni, którzy wręcz stracili swą "fremeńskość" – nie dbają już tak o każdą kroplę wody i stali się bardziej otwarci dla innych ludzi. To nie ci sami dzicy i morderczy samotnicy, przestrzegający surowych zasad i żyjący niezwykle skromnie, o nie. Świetnie tę przemianę ukazują rozmyślania Stilgara, który jako jeden z niewielu ani w głębi serca nie akceptuje zmian, ani sam się zmieniać nie chce. We wnętrzu starzejącego się Naiba Fremenów odzywa się ogromna tęsknota za starą, koszmarną, pełną straszliwych Czerwi Pustyni Diuną – Diuną, w której każdy z nas zakochał się dwa tomy temu.
Akapit poświęcony wykonaniu książki przez Wydawnictwo Rebis można napisać z czystą przyjemnością. Kunsztownie ozdobiona, gruba okładka została ukryta pod przedstawiającą klimatyczny rysunek obwolutą. Wykorzystany tu papier jest najwyższej jakości, font czcionki został wręcz stworzony dla naszych oczu, a każdy z rysunków Wojciecha Siudmaka jest osobnym dziełem i zasługuje na osobne brawa. Idealnie wtapiają się one w zaprezentowaną historię i wspólnie tworzą istne arcydzieło. Co więcej, na próżno tu szukać literówek. Śmiało można rzec: "Jaka książka na zewnątrz, taka i w środku". Całość zajmuje prawie 530 stron, w czym otrzymujemy bardzo przydatny słowniczek wyjaśniający znaczenie wielu niezrozumiałych słów pojawiających się w trakcie lektury. Oczywiście wszystko to wpływa na cenę książki, jednak osobiście mógłbym dać za nią dwa razy tyle, ile kosztuje, i wciąż bym nie żałował. Warto, naprawdę warto wzbogacić o nią swą prywatną biblioteczkę.
"Dzieci Diuny" okazały się wspaniałą kontynuacją cyklu, a zarazem świetną historią samą w sobie. Jednak nie ma złudzeń – by zrozumieć rozgrywające się tu wydarzenia, trzeba przeczytać dwie poprzednie części. Nafaszerowana intrygą, skąpaną w bezlitosnych planach oraz niespodziewanymi zawrotami akcji fabuła z pozostawiającym wiele pytań zakończeniem zdecydowanie zasługuje na polecenie. Śmiało polecam i obiecuję, że nie będziecie żałować.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz