Historia obfituje w wiele inspirujących wątków, co udowodniło już mnóstwo, mnóstwo pisarzy. My co prawda nie zajmujemy się fikcją historyczną, jednak obok ostatniej pozycji Wydawnictwa MAG nie mogłam przejść obojętnie. I co tu dużo tłumaczyć? Lubię mroczne perspektywy niedokończonych historii, tak samo jak uwielbiam stare horrory.
Charles Dickens, najsłynniejszy do dziś powieściopisarz na świecie, 9 czerwca 1865 roku przeżył katastrofę kolejową. To wydarzenie, jak stwierdzają historycy, na zawsze zmieniło jego życie. Będący u szczytu formy, sławy i zdolności twórczych pisarz w trakcie wypadku poznaje tajemniczą istotę przedstawiającą mu się jako Drood. Zarówno wygląd, jak i zachowanie Drooda wzbudzają ogromną fascynację u Dickensa. Dużą na tyle, by wkrótce wraz ze swoim przyjacielem, Wilkie Collinsem – nieco mniej popularnym w Polsce, jednak w Anglii wciąż trzymającym się kanonu klasyków pisarzem – udać się do Podmiasta, stolicy przestępców, ostatniego schronienia dla wszystkich tych, dla których zabrakło miejsca na górze, na ulicach Londynu. Postanawiają, czy raczej Dickens postanawia, dowiedzieć się jak najwięcej o rzeczonym Droodzie. Niedługo po tym pisarz zaczyna prowadzić tajemnicze, podwójne życie. Do tej pory przedstawiałam głównie fakty budujące trzon fabuły. Kim jest Drood? Co robi Dickens w czasie swoich nocnych wypraw do Podmiasta? I jaki ma to związek z niewyjaśnionymi morderstwami nękającymi Londyn od dwudziestu lat?
Osobę narratora Simmons umieścił właśnie w Wilkie’m Collinsie, będącym najbliższym przyjacielem Dickensa, który jak sam deklaruje, zna go lepiej niż każdy inny. Mało tego, ma dość ironiczne podejście do wielkości swojego przyjaciela, przez co i jego opisy pokazują zgoła odmienny obraz autora “Opowieści wigilijnej”. Przebija w nich swoisty syndrom Salieriego, który w “Droodzie” urzekł mnie tak samo jak w swojej oryginalnej wersji w filmie “Amadeusz”. Nie umniejsza wielkości Dickensa, szanuje go i docenia, jednak w jego słowach przebijają nuty nieszkodliwej zazdrości oraz ironii.
Nie mniej zachwycający jest język powieści. Obszerne i barwne opisy porwały mnie już od pierwszych stron. Zarówno Simmons jak i tłumacze przez blisko 800 stron powieści nieustannie popisywali się erudycją oraz znajomością realiów XIX-wiecznego Londynu. Wszystko to sprawia, że “Drooda” się nie tyle czyta, co pozwala się wciągnąć, porwać mrocznym eskapadom między dżentelmeńskimi salonami zasnutymi mgłą cygarowego dymu, pełnymi elegancji cylindrów i monokli, a mrocznymi i brudnymi dzielnicami biedoty, gdzie cygara zastępuje opium, natomiast elegancję i cylindry nędza i brud. Wszystko urozmaica jeszcze rosnąca niepewność Wilkiego wobec zacierającej się granicy między rzeczywistością a surrealistycznymi wizjami wywołanymi coraz większymi ilościami spożywanego laudanum. Całość jednak ma spójny, konsekwentny klimat.
Jedyne zastrzeżenie budziła u mnie konstrukcja fabuły, która miała zbyt nierówne tempo. Chwilami powieść obfituje w mocne, wręcz wywołujące ciarki opisy. W innych zaś momentach zaczyna się niemiłosiernie rozwlekać w zasadzie o niczym. Chociaż i te, nudne momenty często obfitowały w bogate opisy przybliżające nie tylko wielowymiarowe, solidnie skontrowane postaci, ale także realia, w jakich się obracały.
“Drood” z całą pewnością jest pozycją, obok której nie powinno się przechodzić obojętnie, szczególnie jeżeli ktoś lubi klimat XIX-wiecznego Londynu, Dickensa czy niebanalny, mroczny horror. Jej dodatkowym atutem jest piękne, solidne wydanie. Twarda oprawa i solidne szycie są zdecydowanie warte swojej ceny!
Dziękujemy wydawnictwu MAG za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz