Książki oparte na licencjach gier komputerowych mają to do siebie, że najczęściej nie prezentują najwyższych lotów. Prawdę powiedziawszy, oprócz kilku chlubnych wyjątków, są po prostu nędzne, powtarzalne, kiepsko napisane i sztywne. Na szczęście książki ze stajni BioWare były dotychczas zaskakująco dobre i przyjemne (tak, patrzę na nowele z serii Mass Effect), dlatego sięgając po „Dragon Age: Utracony Tron” Davida Gaidera odłożyłem na bok swoje złe doświadczenia, pozbyłem się uprzedzeń oraz miałem mocne postanowienie obiektywnej, pozbawionej złośliwości oceny. Opłaciło się.
„Utracony Tron” stanowi prequel gry. Tło fabularne powieści jest całkiem przyzwoite. Nie mamy tutaj epickiej misji ratowania smoka i zabicia królewny oraz ocalenia świata przed zagładą/zbawieniem ani drowa-emo, co bardzo, bardzo cieszy. „Utracony Tron” to opowieść o próbie odzyskania tronu przez młodego, nieprzygotowanego do tego zadania, księcia Marica. Jego matka, królowa rebeliantka, ginie z rąk zdrajców, zaś on sam ledwo uchodzi z życiem w czasie zasadzki. Z pomocą przyjaciół, Loghaina i Rowan, muszą przejąć kontrolę nad rebeliantami i wyzwolić Ferelden spod orlesiańskiej okupacji, przeżywając po drodze sporo przygód. Oczywiście dochodzi między nimi do sprzeczek, każde z nich ma swój niezmienny charakter, zawiązują się miłości i padają łzy. Później dołącza do nich jeszcze jedna osoba, o której nic nie powiem, by nie zdradzać zbyt wiele. Zakończenia można się oczywiście domyśleć w oparciu o posiadaną wiedzę na temat gry, ale nie jest ono podane w formie, jakiej można by się spodziewać – i za to mały plus.
Teraz rozwieję najpoważniejszą obawę – książkę da się czytać bez znacznych przerw, załamywania rąk, wyrywania włosów czy płaczu, jakie zazwyczaj towarzyszą przy dziełach opartych na licencji. Nie kłamię, gdyż nie mam w tym żadnego interesu – naprawdę można się wciągnąć i skończyć ją w jeden, góra dwa wieczory. Gaider pisze prosto i zwięźle, nie wciska na siłę maksymalnej ilości informacji o świecie, a każda z nich jest podawana we właściwym momencie oraz przez właściwe osoby. Dialogom także nie mam nic do zarzucenia.
Książka ma oczywiście gorsze strony. Bohaterowie nie wyróżniają się z szarego tłumu, wszyscy powielają znane i utarte już schematy. Autor popełnił także ewidentny i ciężki grzech skrócenia powieści, która w istocie mogłaby być dwutomowa i przez to znacznie lepsza. Lekką ręką zostało wyciętych kilka lat z życia bohaterów, o którym to czasie dowiadujemy się bardzo niewiele. Zdarza się też, że opisy są zbyt zwięzłe, wręcz lakoniczne. Pan Gaider nie radzi sobie z przedstawianiem wielkich bitew, a także z zastosowaniem kilku rodzajów broni. Te pierwsze także zostały w dużej mierze okrojone. Z jednej strony szkoda, bo któż nie lubi czytać o setkach piorących się zakutych facetach i kobietach, ale z drugiej strony jest to dobry sposób na ukrycie braków warsztatowych.
Do wydania także odrobinkę się przyczepię, ale tylko odrobinkę. Od początku zastanawiało mnie, dlaczego zrezygnowano z oryginalnej okładki książki. Jasne, obecną okładką jest to całkiem ładne logo marki Dragon Age, dzięki czemu więcej ludzi zrozumie połączenie, ale nie ma ono najmniejszego związku z zawartością książki. Drugą i zarazem ostatnią sprawą, która wpadła mi w oko, był parokrotny błąd w imieniu głównego bohatera. Pracując na GameExe nabrałem bardzo dużo szacunku i wyrozumiałości do osób od korekty, ale bohater zwie się „Maric”, a nie „Marik”. To po prostu troszkę razi. Więcej błędów nie zauważyłem.
„Utracony Tron” to powieść z pogranicza. To, jak ocenimy twórczość Davida Gaidera, zależy od kąta, pod którym się na nią spojrzy. Jeśli patrzeć na nią wyłącznie jako na książkę opartą na licencji gier komputerowych, to jest to prawdziwa perła w oceanie ścieków, po którą zdecydowanie warto sięgnąć, wydobyć, oczyścić i z dumą trzymać na półce. Ale na tle „zwyczajnej” fantastyki wypada średnio – zmarnowano sporo potencjału, a autor ma jednak pewne braki w warsztacie. Jest aż dobra i tylko dobra, nic ponadto. Fani realiów gry Dragon Age: Początek, tudzież książek opartych na licencjach, mogą śmiało dodać 1 punkt do wystawionej przeze mnie oceny.
Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz