"Dom Wschodzącego Słońca" po raz pierwszy został wydany ponad dekadę temu nakładem wydawnictwa Runa. Teraz autorka postanowiła przypomnieć o swoim książkowym debiucie. Jak sama pisze, z szacunku do młodszej siebie oraz do czytelników opowieść pozostawiła w niemal niezmienionej formie, a wprowadzone zmiany są w zasadzie tylko kosmetyczne.
Pierwsze skojarzenie po zobaczeniu tytułu? Oczywiście ze starą, bardzo klimatyczną piosenką. Szybko jednak okazało się, że nie jest to słuszny kierunek. W piosence "Dom wschodzącego słońca" to (przynajmniej zdaniem niektórych) malownicza nazwa burdelu, natomiast u Aleksandry Janusz taką nazwę nosi budynek w mieście Farewell, w którym mieszkają bądź pomieszkują magowie.
Złożona z czterech opowiadań książka przedstawia losy grupki ludzi obdarzonych rozmaitymi rodzajami zdolności magicznych. Każda z postaci ma swoją historię i swoje pięć minut. Mamy więc zbuntowaną nastolatkę, która o mały włos mogłaby nigdy nie dowiedzieć się o swoim talencie, jest odrobinę narcystyczny lider grupy muzycznej – uzdrowiciel, który boi się krwi. Nocą miasto chronione jest przed złem przez tajemniczego szermierza, zaś kaleki mężczyzna nie ma sobie równych, jeśli chodzi o kwestie informatyczne. Grupę uzupełnia wierząca w siłę modlitwy zakonnica i Podróżnik, który podobno już dawno utracił swoją moc. Czy ktoś jeszcze? Niewykluczone, niecały tydzień po skończeniu czytania mam niejaki problem z przypomnieniem sobie pewnych szczegółów i tym razem nie jest to wina mojej kiepskiej pamięci.