Tak jak nie trawię ludzi, którzy udają kogoś, kim naprawdę nie są, tak i nie znoszę filmów, które udają ambitniejsze niż są w rzeczywistości. Całe szczęście nic podobnego nie zdarza się w przypadku „Armii Wilków”. Jest to niszowy horror klasy B, ale wcale nie próbuje tego ukryć, co wychodzi mu naprawdę na zdrowie. Prawdę mówiąc, uważam, że jest to bardzo dobry film!
Seans zaczyna się gdzieś na odludziu w lasach Szkocji. Poznajemy młodą parę, która postanowiła wyskoczyć na jakiś czas na łono natury pod namiot. Jak to w życiu bywa, wieczorem młodzi ludzie postanowili wkroczyć na wyższy poziom przyjemności. Podczas namiętnego całowania ich namiot zaczyna się otwierać. Bliżej niezidentyfikowana sapiąca i charcząca kreatura pożera dopiero co poznanych ludzi.
Akcja przenosi się kilka tygodni w przód. Trafiamy do sześcioosobowego oddziału Sierżanta Harry’ego Wellsa i Lawrence’a Coopera. Zostali oni wysłani na rutynowe ćwiczenia do lasów Szkocji, gdzie strzelając ślepakami mieli zmierzyć się z Oddziałem Specjalnym. Jednakże w nocy spada na nich pogryziona martwa krowa. Zaintrygowani postanowili ruszyć tropem zostawionych przez nią śladów. Gdy nadeszła kolejna noc, zostali zaatakowani przez krwiożercze wilkołaki, rodem z ludowych legend i mitów. Z pomocą przychodzi im piękna mieszkanka z pobliskiego domostwa. Cała ekipa postanawia zabarykadować się w domu i spróbować doczekać świtu.
Jak już mówiłem, nie należy piętnować tego filmu za przynależność do kina klasy B. Zacznę może od tego, co powinno być w tej produkcji najważniejsze – wilkołaków. Mimo iż widać, że są to jedynie kostiumy, ten fakt naprawdę nie przeszkadza. Wdzianka zrobiono z klasą. Wielkie żółte zębiska, długie pazury niczym tipsy „blachar” i futro, jak u zapuszczonego goryla, robi wrażenie. Urzekła mnie scena, w której likantrop wypada przez okno, wystawiając do kamery swoje buty. Jednak sytuacja ta nie gorszy, a jedynie wywołuje uśmiech na twarzy widza. A takie rzeczy, jak pełna napięcia chwila, podczas której jedyną poruszającą się rzeczą jest para wydobywająca się z pyska wilczka, trafiają do wyobraźni. Także gdy obserwujemy akcję oczami potwora, to obraz jest jak u psów, czyli czarno-biały.
Cieszy, że reżyserzy zrezygnowali z pakowania na siłę efektów specjalnych. Tych uświadczymy naprawdę niewiele. Ot, raz czy dwa coś ładnie wybuchnie. Wiadomo również, że amunicja nie jest nieskończona, tak więc żołnierze naparzają w wilkołaki czym się da. Patelnia, talerz, nóż, a nawet wielki miecz – miło się na to patrzy. Troszeczkę drażni wygląd fruwających wnętrzności. Wszystko do złudzenia przypomina zakrwawione kiełbaski. Scena, w której jeden z bohaterów wpycha drugiemu je z powrotem do ciała, wywołała u mnie naprawdę gromki wybuch śmiechu.
Jeżeli pojawia się już jakiś humor, to jest on dopasowany do sytuacji i nienachalny. Oczywiście nie brakuje również patetycznych mów i wypowiedzi, które są tak charakterystyczne dla kina wojennego. W filmie pojawiają się też nawiązania do innych produkcji. Jedną z nich jest scena, w której Cooper pyta się Sierżanta, gdzie jest Spoon. Ten, pochylając się nad zakrwawionymi resztkami podwładnego, odpowiada: „There’s no Spoon”, co w wolnym tłumaczeniu oznacza, że Spoon nie żyje (dosłownie: Spoona nie ma). Jest to odniesienie do Matrixa, gdzie nastolatek tłumaczy Neo u Wyroczni, że łyżka (ang. spoon) nie istnieje.
W filmie oczywiście nie brak także rażących błędów. Chociaż cała akcja rozgrywa się w nocy, cały czas przez okna wpada blask promieni słonecznych. Księżyc jest oczywiście w pełni, ale tylko niektóre sceny to pokazują. Czasem jest on normalny, niezaokrąglony. Mgła na zewnątrz też wydaje się żyć własnym życiem – to podnosi się, to opada, bez żadnego schematu.
Zawsze śmieszyło mnie również, gdy bohaterowie wypatrują wroga. Jak każdy szanujący się oddział, mają noktowizory. Gdzieś w pobliżu czają się wilkołaki. I przeczesując teren, postacie rozglądają się na wszystkie strony świata. Oczywiście poza tą, gdzie przycupnęła sobie bestia ;)
Podsumowując, mogę tylko polecić tę produkcję na wolny piątkowy wieczór. Zgrana ekipa, jakieś jedzonko, zapojka i idealne spotkanie gwarantowane. Ale uważajcie, bo może nie być chętnych do zejścia do piwnicy po jakieś zapasy.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz