Szamanka od umarlaków kontra Demon Luster. On groźny i nieuchwytny, ona zdesperowana, zawzięta i niestety jeszcze nieopierzona. Kiedy wydawało się, że Ida Brzezińska doprowadziła do (niezupełnie szczęśliwego) końca swoją pierwszą sprawę, do głosu znów doszedł Pech. Szamanka, nieświadoma konsekwencji, złożyła nieśmiertelną przysięgę. Jeśli nie odprowadzi w zaświaty własnoręcznie zamordowanego czarodzieja, jej dusza osunie się w niebyt. Kłopot w tym, że rzeczony czarodziej zniknął gdzieś po drugiej stronie zwierciadła, a wchodzenie do luster to sztuka, o której Ida nie ma bladego pojęcia. A czas nie stoi w miejscu i z każdym dniem coraz wyraźniej widać powagę sytuacji.
Szczęście w nieszczęściu Ida nie jest sama. Ciotka Tekla, choć dawno już opuściła ziemski padół, za nic w świecie nie chce spoczywać w spokoju. Towarzyszy dziewczynie niemal przez cały czas, zasypując ją złośliwościami (częściej) i udzielając dobrych rad (a to rzadziej). Ważną rolę gra też Kruchy, pracownik tzw. WON-u. W poprzedniej odsłonie cyklu występował marginalnie, teraz natomiast mocno angażuje się w sprawę, co z kolei doprowadza do białej gorączki jego partnerkę z pracy, Rudą. Martynie Raduchowskiej udało się stworzyć szereg nietuzinkowych postaci, a ich wzajemne relacje bywają bardzo skomplikowane. O ile w "Szamance od umarlaków" najbardziej spodobał mi się Gryzak w roli łapacza snów, tak teraz szczególnie upodobałam sobie Pecha (cierpiącego chyba na dysleksję), któremu dostał się nieco dłuższy epizod.