Po przeczytaniu pierwszego tomu sagi przyszła pora na lekturę kolejnych i tak w małe rączki Audrey trafił "Czas pogardy" Andrzeja Sapkowskiego. Powieść wciąga czytelnika od pierwszej do ostatniej strony, a zatem jeśli macie coś pilnego do załatwienia, nie zaczynajcie czytania od razu. Wydarzenia opisane przez polskiego autora sprawią, że nawet najbardziej wymagający odbiorca znajdzie tutaj coś dla siebie. Książka porusza wyobraźnię czytelnika i skutecznie czyni z niego element tej niezwykłej rzeczywistości, gdyż osoba raz wprowadzona do alternatywnej przestrzeni pragnie w niej pozostać, utożsamia się z bohaterami.
Nikogo nie powinno zatem dziwić, że lektura "Czasu pogardy" może wzbudzać silne emocje u wrażliwych czytelników, takich jak ja. Mimo że dzieło Andrzeja Sapkowskiego czytałam wyłącznie dla przyjemności, nie wrzuciłabym go do wora lektur lekkich, łatwych i przyjemnych, idealnych na plażę czy krótką jazdę autobusem. Podopieczni łódzkiego pisarza domagają się naszej niepodzielnej uwagi, zagarniają ją i sprawiają, że szara rzeczywistość – a także ta nawet najbardziej kolorowa – schodzi na dalszy plan. W każdym razie przygoda wiedźmina i jego towarzyszy wzbudziła we mnie silne emocje i choć teraz usłyszę pewnie od niektórych, że prawdopodobnie jest to jedynie wynik reakcji organizmu na zmęczenie psychiczne, powolną zmianę lata w jesień czy też dowód na słabość mojego charakteru, to dla mnie podobny odbiór stanowi raczej wynik kunsztu twórcy i magii literatury. Jeśli autor potrafi poruszyć czytelnika, który ma za sobą lekturę setek powieści wszelkiego typu: od romansów przez powieści obyczajowe aż do fantasy i science fiction, to ja chylę czoła. Pamiętam jak kiedyś – podczas lektury jednego z tomów przygód "Ani z Zielonego Wzgórza" – zalewałam się łzami po śmierci papugi (swoją drogą było to bardzo irytujące ptaszysko). Nic więc dziwnego, że powieść, w której roi się od śmierci, krwi, zdrady i pogardy, zrobiła na mnie mocne wrażenie. MOCNE. To chyba w tej chwili jedyne słowo pasujące do całości wyłaniającego się z tekstu tego tomu obrazu.
Przypomniał mi się cytat z jednego z opowiadań Hemingwaya, w którym bohater stwierdza, że: "wojna nie zna już nawet praw wojny". Bo ona nie ma żadnych reguł, może poza jedną – przeżyć. Przeżyć za wszelką cenę, kosztem wszystkiego i wszystkich. Takie zdanie byłoby właściwie bardzo dobrym streszczeniem "Czasu pogardy", gdyż wszyscy chcą przede wszystkim przetrwać. Może z wyjątkiem czterech istot, o których za chwilę.
"Czas pogardy" jest opowieścią o ludzkich słabościach, chęci życia, potrzebie przynależności do wspólnoty i o pragnieniu zdobycia władzy. Zadziwiające jest to, że ci, którzy powinni bronić ładu i porządku w czasach, jakie nastały, myślą tylko o tym, jak pokonać przeciwników. Jak zwyciężyć, zdobyć więcej, dojść wyżej. Jak sprawić, by o nas mówiono, nas słuchano, dla nas działano. Jak kontrolować innych. Ten świat odradzający się po przelaniu krwi elfów to właściwie ruina, która także dopiero musi upaść. Zdrady, sojusze, łamane obietnice i szpiedzy czający się na każdym kroku stanowią chleb powszedni istot zamieszkujących tę czasoprzestrzeń. Nie ma już miejsca na emocje inne niż strach, skurwysyństwo i pogarda, a w związku z tym nikt nie kieruje się już nawet zdrowym rozsądkiem, ponieważ racjonalne myślenie odeszło do lamusa razem z dawnym porządkiem świata. Prawdomówność nie ma obecnie racji bytu, więc nikomu nie można ufać. Ludzie – i istoty z nimi współżyjące – otrzymali przyzwolenie na zdradę, gdyż nie ma już żadnego – oficjalnego ani umownego, moralnego – obowiązku przestrzegania zasad. Jedynym prawem jest brak jakichkolwiek praw.
Do postaci znanych już czytelnikowi z poprzednich tomów dołącza nowa grupa społeczna – Szczury i mimo że ich postępowanie chwilami może – delikatnie rzecz ujmując – wzbudzać wątpliwości natury moralnej, to ja darzę ich sporym sentymentem i ogromną sympatią. Usłyszę teraz pewnie od ich antagonistów, że są poza prawem, zabijają, palą domy, niszczą wsie oraz że dali sobie prawo do czegoś, do czego nikt go nie ma, a mianowicie do decydowania o cudzym życiu lub jego zakończeniu. Mam tego świadomość. Dlaczego zatem ich polubiłam? Z jednego bardzo prostego powodu, gdyż oni jedni – może poza wspomnianym przeze mnie wcześniej kwartetem – w tej nieustannej walce o przeżycie wyznają jakieś zasady. Koślawe, kalekie, ułomne, bo tylko takie mogą powstać w tych warunkach, ale zasady: własne, trwałe, niezmienne. Osobne jednostki, samotne i odtrącone stały się – z powodu odrzucenia z jakim spotkali się w społeczeństwie – grupą silną i zjednoczoną. Ich niezwykła potęga polega właśnie na tym połączeniu, w wyniku którego walczą za każdego jak za siebie, nie zapominają o towarzyszach i wrogach, bo nie tylko chcą przeżyć, ale chcą to zrobić razem. Opisywana grupa przypominała mi chwilami muszkieterów i sądzę, że hasło: "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" doskonale by się w ich przypadku sprawdziło.
Wspomniałam o czterech osobach, które wyróżniają się w "Czasie pogardy". Nie chodziło mi o Szczury, bo ich, jak przeczytacie (lub już przeczytaliście), było więcej. Miałam na myśli zawsze wiernego w przyjaźni Jaskra, walczącą o swoją córkę Yennefer, Ciri, która zdecydowanie bardziej wolałaby zająć się ratowaniem życia niż jego odbieraniem, oraz anachronicznego wiedźmina z zasadami – Geralta z Rivii. Ciri w tym tomie, tak jak i w tym świecie, mocno namiesza, ale jej rolę pozostawiam do samodzielnego odkrycia.
Z każdym kolejnym tomem opowieści o Geralcie zastanawia mnie powtarzane niejako zdanie o braku uczuć i to, że Geralt jest jego chodzącym zaprzeczeniem. Jest chyba najbardziej "ludzkim" bohaterem. Kocha, cierpi, szuka własnej drogi. Jest niesamowicie honorowy i trzyma się własnych zasad, nawet w czasie wojny. Właściwie, gdyby wszyscy ludzie jakich spotkałam, byli tak pozbawieni emocji i zdolności do odczuwania oraz empatii, to świat byłby dużo lepszym miejscem.
Moja przygoda z Sapkowskim na pewno nie skończy się na tym tomie, a was namawiam do podróży śladem Yennefer, Geralta, Jaskra no i Ciri. Warto.
Komentarze
Dodaj komentarz