Impas. Minął niemal wiek od momentu, gdy wojna pomiędzy Bezimiennymi a Królami Głębi zakończyła się patem. Przyczyniła się do tego Maszyneria Nalla – potężna broń, która do dzisiaj stanowi bodaj jedyne zabezpieczenie granic. Gdyby nie ona, Królowie Głębi bez przeszkód zrealizowaliby swój plan podporządkowania sobie ludzi. Strach pomyśleć, co by było, gdyby przestała działać...
Ulubionym zajęciem Ryhalta Galharrowa jest picie niewyszukanych trunków. Gdyby mógł, oddałby się temu bez reszty. Tyle że nie może, bo jako kapitan drużyny Czarnoskrzydłych stoi na straży porządku – tropi szpiegów i buntowników, likwiduje różnego rodzaju potwory. Dodatkowo jako człowiek na służbie jednego z Bezimiennych, Wroniej Stopy, musi wykonywać wszelkie zlecone mu zadania. I właśnie podczas jednej z misji Galharrow odkrywa, jak blisko jest do nowej-starej wojny.
Muszę przyznać, że niezwykle trudno pisze mi się o "Czarnoskrzydłym". Edowi McDonaldowi udała się niezwykła sztuka. Napisał książkę, która nie wzbudziła we mnie niemal żadnych uczuć. Nie mogę powiedzieć, żeby czytanie jej mnie irytowało czy nużyło, ale nie było też mowy o ekscytacji czy nawet zwykłej ciekawości. W najlepszym wypadku mój stosunek do debiutu McDonalda mogę nazwać letnim.