Ach, ponury świat niebezpiecznych przygód, stworzonych przez Howarda P. Lovecrafta! Któż ich nie lubi? Kogóż nie poruszają do głębi przerażające opisy niewypowiedzialnych okropności? Czyż nie drżycie ze zgrozy, gdy podczas lektury lub sesji przed oczyma waszej wyobraźni stają monstrualne istoty rodem z koszmarów? Ten niezrównany nastrój winien być traktowany z pietyzmem, należytym wyczuciem proporcji między horrorem a... Totalną zlewą.
Gra z Wielkim Cthulhu w 16 bitach, atakującą nas pastiszem i satyrą na każdym kroku. Zainteresowani?
Panowie Boyd i Steinberg, twórcy studia o wdzięcznie brzmiącej nazwie Zeboyd Games, postanowili powrócić do najlepszych tradycji pikselowych opowieści rodem z "Final Fantasy IV" i masy innych, jRPGowych arcydzieł minionej epoki, dziś przez niektórych odkrywanych na nowo dzięki emulatorom Nintendo NES i podobnym. Widocznie mało im było wypuszczenia "Breath of Death VII", postanowili więc zabrać się za kultowe uniwersum Wielkich Pradawnych i postawić na głowie całą jego konwencję. Jak? Satyrycznie, oczywiście, trudno przecież o mocniejszy kontrast z pierwotnym nastrojem grozy. Jako człowiek nieskrywający swej sympatii do świata przedstawionego nam przez Lovecrafta, już po zapoznaniu się ze skrótowym opisem fabuły wiedziałem, że muszę zagrać w tę grę. "Cthulhu saves the world" – tytuł gwarantujący coś nietypowego.
Fabuła jest prosta – oto Wielki Ktulu, w wyniku nieznanego zaklęcia, skurczył się dość mocno i utracił swe niszczycielskie moce. Aby je odzyskać, będzie musiał stać się prawdziwym bohaterem ludzkości i ocalić świat przed zagładą. W tej kuriozalnej misji pomagać będą mu rozmaici towarzysze, których napotka po drodze: infantylna czarodziejka, czcząca go nekromantka czy gadający, latający miecz. Na drodze do heroicznych wyczynów napotkamy starych znajomych z mitów, którym również nie oszczędzono solidnej dawki czarnego humoru. Wszystko w tej grze, od menu głównego, przez interfejs, po dialogi postaci, stanowi jeden wielki dowcip, który – o dziwo – trafił w sam środek mojego czarnego serduszka. Ktulu co rusz demonstruje swój ambiwalentny stosunek do paradoksalnego położenia, w jakim się znalazł, wyśmiewa swych kompanów, dawnych rywali, przewijających się to tu, to tam, jako wzmianki w znalezionych księgach, potwory z opowieści NPC czy wreszcie bossowie kolejnych etapów gry. Każdy stwór, którego napotkamy, każde miejsce, postać i zadanie, stanowią nową porcję prześmiesznych opisów, składających się na całościową karykaturę Mitologii Cthulhu.
Historię tak zabawną, przy pomocy tak ograniczonych technicznie środków oraz w oparciu o dość hermetyczne uniwersum, mogli stworzyć jedynie ludzie bardzo dobrze z nim zaznajomieni, dodatkowo posiadający spory dystans do siebie oraz swej pracy. Uwydatnia się to również wtedy, gdy napotykamy znaki zapytania zawierające informacje od twórców odnośnie projektowania danej lokacji, potwora czy misji. Panowie z Zeboyd Games nie szczędzą tam szczerych zwierzeń odnośnie popełnianych błędów, problemów, których nie potrafili rozwiązać oraz ewolucji kolejnych koncepcji. Oto przykład jednego z takich opisów: "W pierwotnej wersji ta jaskinia zawierała bug, który pozwalał na przejście jej od zewnątrz. Po wielu męczących próbach naprawienia go, stwierdziliśmy, że przy tak marnym efekcie końcowym nie chce nam się dłużej nad tym ślęczeć, więc zostawiliśmy to tak, jak było".
Konwencja zdaje się już w miarę jasna, czas więc na omówienie samego gameplayu. Tutaj weterani staromodnych rozgrywek pokroju "Zeldy" nie trafią na nic nowego. Losowo generowane potyczki, skalowanie poziomu potworów, farmienie expa, znajdywanie bardzo ograniczonych ilościowo, acz przypisanych do konkretnych postaci, artefaktów, farmienie expa, jaskinie, labirynty, jaskinie, farmienie expa... Wszystko jak za starych, dobrych czasów. Grę zapisujemy w dowolnym momencie, w trakcie walki możemy korzystać z przedmiotów, magii i umiejętności poszczególnych postaci, które możemy łączyć w kombinacje. Życie odnawia się po każdej potyczce, w odróżnieniu od many, lecz ta przywracana jest z każdym awansem na wyższy poziom doświadczenia. O ten nietrudno, gdyż poza przypadkowymi walkami w trakcie zwiedzania danej lokacji możemy skorzystać z opcji walki instant, gdyż każdy obszar posiada licznik starć, które mogą zostać w nim wygenerowane. Nie chcemy mordować się z bitwą po bitwie w połowie labiryntu? Wykorzystujemy opcję instant 20 razy pod rząd na samym jego początku, by w razie czego wrócić do miejsca, w którym bezpiecznie zregenerujemy siły. To nieco zbyt wielkie uproszczenie i tak niezbyt wygórowanego poziomu trudności, jednak nie na hardkorowym grindzie zależało twórcom. Podstawą zabawy jest tu czarny humor oraz wspomnienie nastroju tych wszystkich godzin, które spędzaliśmy "na poważnie" przy podobnych produkcjach wiele lat temu.
Ocena oprawy audiowizualnej gry w wypadku "Cthulhu saves the world" nie ma raczej większego sensu. Jako typowa gra na 16 bitów nie różni się niczym od innych produkcji tego typu, nieco wyprzedzając je ścieżką dźwiękową, nie tak śmiercionośną dla zdrowia naszych zmysłów, jak miewało to miejsce w latach 90tych. Produkcja Zeboyd Games to kilkanaście godzin świetnego dowcipu, przeznaczonego wyłącznie dla ludzi obdarzonych dwiema cechami – miłością dla świata stworzonego przez H. P. Lovecrafta oraz zdrowym podejściem do nich i siebie.
Plusy
- Koncepcja fabularna
- Potężna dawka humoru
- Przypisy twórców
- Klasyczna mechanika i rozgrywka
- Muzyka
Minusy
- Zbyt niski poziom trudności
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz