Jakie jest największe przekleństwo łowców potworów? Nigdy nie mogą narzekać na brak zajęcia.
Mylił się ten, kto myślał, że miasteczko Archer's Peak stanie się bezpieczniejszym miejscem po tym, jak Erica Slaughter zabiła ogromnego stwora. Stwór bowiem okazał się matką, która pozostawiła po sobie liczne, acz niezbyt urocze i – co najgorsze – wygłodniałe potomstwo polujące w lasach okalających Archer's Peak. Młode potwory same szukają pożywienia i stają się coraz silniejsze z każdym spożytym posiłkiem. Na pomoc przybywa tajemniczy osobnik, który zdaje się nie mniej zorientowany w temacie bestii, lecz nie pała sympatią do niżej postawionej w hierarchii Eriki.
Drugi tom serii Jamesa Tyniona IV i Werthera Dell'Edera nieco zawodzi oczekiwania. Już końcówka pierwszego zeszytu rozproszyła część nastroju, jaki narósł wokół miasteczka, gdzie dochodziło do okrutnych śmierci dzieci, teraz zaś scenarzysta ma wyraźny problem ze zbudowaniem go na nowo. Na scenę wkracza świeża postać z organizacji profesjonalnie zajmującej się ubijaniem wynaturzeń podobnych do tych, które nawiedziły Archer's Peak. Przez to oraz śmiałą postawę jednego z bardzo młodych bohaterów stwory nam powszednieją. Pojawienie się wspomnianej organizacji uznaję za dotychczas najsłabszy element fabularny – dowiadujemy się o niej bardzo niewiele, wprowadzony bohater przez większość czasu odgrywa zupełnie marginalną rolę, przez co ten wątek przypomina kładzenie podwalin pod ewentualne spin–offy lub wydłużenie serii na skutek jej popularności. Ostatecznie nastrój grozy udziela się tylko podczas wędrówek po lesie, kiedy wiemy, że za kolejnym drzewem może czyhać niebezpieczeństwo. W pozostałych przypadkach scenarzysta gubi atmosferę grozy, lecz nie można tego napisać o rysowniku. Mrok i żonglowanie kompozycjami kadrów (raz dominują poziome okienka, innym razem układ kilku mniejszych pionowych lub mix obu patentów) pokazują, że nie brak mu pomysłów na uatrakcyjnienie nawet mniej absorbujących rozdziałów opowieści.
Znacznie lepiej mają się sprawy, kiedy James Tynion IV skupia się na mieszkańcach Archer's Peak i snuciu obyczajowej otoczki. Na wierzch wychodzą problemy nastoletnich bohaterów i rodzinne niesnaski. Wprawdzie i w tym elemencie nie wykorzystano pełni potencjału, lecz scenariusz zgrabnie łączy dynamikę nierównej walki z potworami i obyczajowego tła. W dalszym ciągu zawodzą grubo ciosane postacie – poza Eriką, o charakterystycznym stylu bycia i wyglądzie, oraz nad wyraz dojrzałym Jamesem reszta jest płaska, schematyczna i po prostu odgrywa swoje role. To ciekawe, bo dialogi są zupełnie nieźle napisane, szczególnie gdy bohaterowie wchodzą w szermierkę słowną, jednakże wielu z nich brakuje głębi.
Kontynuacja "Coś zabija dzieciaki" rozczarowuje – trup nadal ścieli się gęsto, scenarzysta dodaje informacje o organizacji, z jakiej wywodzi się Erica, ale atmosfera rozrzedza się i okazji do poczucia dreszczyku mamy zauważalnie mniej.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz