Już po zatonięciu Atlantydy, a przed przyjściem synów Aryusa, był czas ery prawdziwie niezwykłej. Żył wtedy Conan, przeznaczony, by nosić zdobioną klejnotami koronę Aquilonii na swym zatroskanym czole. Oto ja, jego kronikarz, opowiem wam jego sagę. Pozwólcie mi opowiedzieć o czasach wielkiej przygody.
Odsuń się, czarnoksiężniku! Oto ja, recenzent twych kronik, zrecenzuję wam opowieść o jego sadze. Pozwólcie mi opowiedzieć o Conanie.
Pierwszy, oryginalny "Conan" to film, który towarzyszy mi od dzieciństwa. Dziś nie potrafię sobie wyobrazić słynnego Cymmeryjczyka inaczej niż z twarzą Arnolda S., z lekko austriackim akcentem i dziwnym śmiechem, a gdy pytają mnie co jest najlepsze, odpowiadam: „zmiażdżyć swoich wrogów, zobaczyć ich w okowach i usłyszeć lament ich kobiet”, tyle że zazwyczaj robię to po angielsku oraz imitując ten akcent.
Sukces tego filmu z 1982 roku zaskoczył chyba wszystkich. Zrealizowany niezbyt dużym nakładem kosztów, raczej na próbę, okazał się strzałem w dziesiątkę i przetarł szlak dla wielu następnych, niekoniecznie tak fajnych przedsięwzięć. Był też kopem w tyłek dla kariery wtedy znanego tylko niewielu osobom Mistera Olimpia, który ledwo nauczył się mówić po angielsku, a już mu kazali machać mieczem i szukać Sary Connor. I co by nie mówić – do postaci Conana nadawał się idealnie, mimo praktycznie zerowych zdolności aktorskich.
Trudno oceniać film taki jak "Conan" – patrząc na jego fabułę, można stwierdzić, że to typowa sztampa i nic nowego. Problem jednak w tym, że to ten film był pierwszy – to jego się powiela, to on stworzył schemat, który zapewnił mu sukces. Dzieciakowi zabijają rodziców, biorą do niewoli i traktują jak pociągowego woła przez większą część życia. Ten oczywiście poprzysięga zemstę i z zera staje się bohaterem. Przeciwnikiem jest nie kto inny jak zły kapłan boga węży i już pisząc to, na usta ciśnie mi się uśmiech, bo źli kapłani bogów węży są u mnie na tej samej półce co Czarna Koza Z Lasu Z Tysiącem Potomstwa i inne frazy tak mroczne, że aż śmieszne. Tego konkretnego złego kapłana ratuje jednak to, że jest grany przez legendarnego Jamesa Earla Jonesa – który swoim charakterystycznym głosem sprawia, że drżą serca nawet najbardziej prawych.
Conan, jak na heroicznego bohatera przystało, do pomocy z bandą złego kapłana boga węży (wiem, że to powtórzenie, ale ja naprawdę nie mogę się powstrzymać) dostaje łotrzyka, maga i kobietę, którą zaraz traci, by mieć dodatkowy bodziec. Jakby było mu mało, otrzymuje także zadanie, questa, od nikogo innego, tylko zrozpaczonego króla – motywacji w filmie więc nie brakuje. Tutaj popisał się swoją grą aktorską Max von Sydow – na te kilka chwil, kiedy występuje na ekranie, kradnie go i natychmiast zjednuje widza ze swoją postacią. Drużyna barbarzyńcy wyznaczyła zresztą znane nam dobrze, RPGowe stereotypy – mag jest arogancki z powodu swojej mocy, ale tak naprawdę pomocny i tylko zniecierpliwiony, a złodziej przebiegły i posiadający na podorędziu całą gamę ripost oraz ciętych obserwacji otaczającego go świata. Ten konkretny ma jeszcze świetne imię – Subotai, które w swoim brzmieniu jest tak cudownie wschodnie, jak chyba tylko Yoshimo. Czarnoksiężnik imienia nie posiada, ale gra go Mako – weteran różnych dziwnych, fantastycznych i niefantastycznych projektów, można wręcz powiedzieć, że mag etatowy i z jakiegoś powodu obiekt kultu pewnej grupki Internautów.
Mimo trzydziestu lat film dalej ogląda się przyjemnie – zdjęcia są ładne, scenografia przygotowana pieczołowicie i tak, by przyciągać wzrok widza, nie odwrotnie. Jedyne co może razić, to specjalne efekty, ale to raczej coś, czego wtedy nie można było zrobić lepiej – animatronika w filmie jest na tyle przyzwoita, by oglądało się go bez zgrzytów.
Jest jednak jedna rzecz, przez którą "Conan" albo zyskuje, albo traci – mam na myśli muzykę. Skomponowana przez Basila Poledourisa ścieżka dźwiękowa jest świetna – w tonie filmu odpowiednio heroiczna i epicka. Problem z nią jest jeden – ktoś zupełnie źle dobrał to, co dzieje się na ekranie do poszczególnych utworów. I tak podczas rajdu na wioskę leci muzyka jakby z ostatecznej konfrontacji – jest przytup i epika, a w czasie ostatecznej konfrontacji ze złym kapłanem boga węży z kolei, muzyka kryje się gdzieś na ostatnim planie, trudno usłyszeć, że w ogóle tam jest.
"Conan" jest naprawdę dziwną mieszanką – kiepski aktor (i to duże naciągnięcie, ten aktor) pierwszoplanowy, dobrzy aktorzy drugoplanowi, fabuła prosta jak konstrukcja cepa, ale jednak pozostająca pierwowzorem dla wielu następnych, maleńki nawet jak na tamte czasy budżet, epicka muzyka i czarnoksiężnik Mako. O sukcesie tej konkokcji zdecydował chyba nie kto inny jak reżyser – umiejętnie poprowadził aktorów przez opowiadaną w filmie historię, w świetny sposób wykorzystując ich atuty – Schwarzenneger nie mówi za dużo i raczej tylko pręży mięśnie, a Jones z kolei odwrotnie – wygłasza monologi i raczej stroni od walk. To zdecydowanie obowiązkowa pozycja dla każdego, kto uważa się za fana fantasy na dużym ekranie – a to przecież tylko początek przygód Cymmeryjczyka w filmie i serialu – choć jest to przygoda niestety najlepsza. O "Conanie Niszczycielu", o trawestacji z Jasonem Momoą w roli głównej i nadchodzącym kolejnym filmie, w którym zapowiadają powrót nieśmiertelnego Arnolda, opowiem wam kiedy indziej – to już zupełnie inne historie…
Komentarze
Jest duża część filmów fantasy realizowanych właśnie amatorskim budżetem i sposobem, która próbuje powielić Conanowy schemat i to właśnie ją wskazałbym jako przyczynę takiego a nie innego stanu rzeczy. Spoony recenzował zresztą kilka takich perełek i wydaje mi się, że na fantasy ciąży ta sama klątwa co na horrorze - dużo amatorów próbuje kręcić filmy właśnie w tej konwencji i mimo kilku perełek, najczęściej kończy się to z bardzo złym skutkiem.
a) Bum-bum-bum-ŁAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!
b) brzydka, smutna, strasznie nudna dziewczynka / chłopczyk
to jednak kino grozy ma nieporównanie więcej udanych i wiekopomnych osiągnięć. Jeśli chodzi o fantasy jako takie, srebrny ekran może poszczycić się "Władcą Pierścieni", "Władcą Pierścieni" i... "Władcą Pierścieni". A wiele, wiele epok dalej natrafimy na "Willow" i Toma Criusa latającego na psosmoku.
Niby fajny i chętnie do niego wracam ale przedstawiona w nim postać Conana tak bardzo odbiega od oryginału w sensie z książki.
Dodaj komentarz