Andrzej Sapkowski jest pisarzem niesamowitym. Przekonałam się o tym już przy opowiadaniach i nie zamierzam zmieniać tej opinii, ale "Chrzest ognia" zdecydowanie nie będzie należał do moich ulubionych powieści tego autora. Znowu zostałam wrzucona w wir wojennej zawieruchy, fałszywych sojuszy i obietnic bez pokrycia. Ponownie dostałam chmarę ludzi cierpiących za decyzje podjęte bez ich udziału, a w efekcie pozbawionych dachu nad głową i tułających się z przymusu po lasach oraz masę drani, liczących tylko na własny zysk.
"Chrzest ognia" stanowi trzecią z pięciu części cyklu i może dlatego bohaterowie przestają się aż tak gubić, a w zamian za to dość okrężną drogą zmierzają do określonych celów. Choć często błędnie je sobie wyznaczyli. Geralt wyrusza z Jaskrem na ratunek Ciri, ale w wyniku wielu komplikacji ich kompania się powiększa i tak przystępują do niej jeszcze Milva, Emiel Regis oraz Cahir.
"– Kompania mi się trafiła – podjął Geralt, kręcąc głową. – Towarzysze broni! Drużyna bohaterów! Nic, tylko ręce załamać. Wierszokleta z lutnią. Dzikie i pyskate pół driady, pół baby. Wampir, któremu idzie na pięćdziesiąty krzyżyk. I cholerny Nilfgaardczyk, który upiera się, że nie jest Nilfgaardczykiem.
– A na czele drużyny wiedźmin, chory na wyrzuty sumienia, bezsiłę i niemożność podjęcia decyzji – dokończył spokojnie Regis. – Zaiste, proponuję podróżować incognito, by nie wzbudzać sensacji.
– I śmiechu – dodała Milva."
Przedziwna kompania radzi sobie nie najgorzej, a Geralt zostaje nawet po bitwie o most nad Jarugą mianowany rycerzem Geraltem z Rivii (wcześniej to miano nadał sobie sam, losując zapałki). W końcu powraca też Yennefer, co odbywa się zresztą dość boleśnie, a w Ciri budzą się najgorsze instynkty, w czym nie ma niczego szczególnie zaskakującego. Człowiek otoczony przez zło i przyzwyczajony do zabijania w celu ochrony własnego życia uczy się nowego kodeksu postępowania, a reguły w nim zawarte sprowadzają się do jednego: przeżyć. Na własne nieszczęście żołnierze, generałowie, władcy i spiskowcy zapomnieli, że mają do czynienia ze staromodnym wiedźminem i czarodziejką, która niejako wybrała sobie córkę. Podobno człowiekowi nie można zabrać wszystkiego, bo nie będzie miał już nic do stracenia i będzie gotowy na wszystko. Najwyraźniej nie dotyczy to tylko ludzi. Wiedźmin zapłaci każdą cenę za odnalezienie Ciri, Yennefer opuści nawet tajną Lożę Czarodziejek w poszukiwaniu ukochanych osób, a Jaskier, na przemian z Milvą, wszystko od czasu do czasu dobitnie podsumuje.
W tym tomie bardzo wyraźnie można zaobserwować stosunek Andrzeja Sapkowskiego do stworzonych przez siebie postaci kobiecych. Od samego początku widać było, że kobiety otacza pewnego rodzaju kult, a zatem kapłanka Melitele oraz jej podopieczne nie są opisywane złośliwie czy ironicznie. W tej części cyklu ujawnia się jednak coś więcej niż tylko słabość łódzkiego pisarza do płci przeciwnej, ponieważ poszukujące Cirilli kobiety są tak samo silne i zdecydowane jak mężczyźni. Milva, Triss Merigold czy Yennefer nie ustępują ani Geraltowi, ani Cahirowi odwagą, siłą poświęcenia czy gotowością do walki. Są tak samo, jeśli nie bardziej, zdeterminowane i skłonne do działania. Oczywiście nie mam tutaj na myśli zatarcia granicy między postaciami męskimi i żeńskimi, gdyż nic takiego nie następuje, pragnę jedynie zauważyć oderwanie od stereotypowego ujęcia kobiety w średniowieczu. Jak już kiedyś wspomniałam, Ciri można interpretować jako figurę Graala w świecie stworzonym przez Sapkowskiego, lecz jest to interpretacja niepełna. Można znaleźć wiele związków Geralta z rycerzem okrągłego stołu, lecz postaci kobiet zdecydowanie nie wpisują się w schemat stworzony w średniowieczu i utrwalony w dziełach literackich z tamtego okresu. Kobiety wyłaniające się z kart utworów średniowiecznych to bowiem słabe, mdlejące przy byle okazji istoty, które potrzebują stałego wsparcia silnego, dzielnego rycerza. Co więcej, z natury są grzeszne, a zatem nie mogą zostać dopuszczone do tak wzniosłych działań jak decydowanie o losach kraju. Czasem są co prawda królowymi, ale niepisana zasada głosi, że wtedy władzę sprawuje ich mąż, a one mają tylko, w miarę możliwości, dobrze się prezentować u jego boku. W utworach fantastycznych coraz częściej przełamuje się ten schemat, lecz ze wszystkich dzieł, jakie czytałam, żaden inny autor nie robi tego w sposób tak efektowny. Sam pomysł osadzenia w centrum opisywanego świata kobiety jest niespotykany, a jeszcze połączenie jej losów z innymi przedstawicielkami tej samej płci potęguje efekt końcowy. Czarodziejki należące do Loży oczywiście nadal dbają o swój wygląd i wymieniają się informacjami na temat sukien czy kapeluszy, ale nie przeszkadza im to wcale w planowaniu nowego układu sił na świecie.
W tej części sagi pojawia się także kolejny bohater, którego do samego końca będę darzyła ogromną sympatią, a mianowicie Emiel Regis. Przedziwny wampir, który nie pije krwi i obala po kolei wszystkie mity dotyczące ludowych wierzeń na swój temat. Ma w sobie więcej cech ludzkich niż niejeden człowiek, a jego wyjątkowość zauważa także Geralt, który w myśl prywatnego kodeksu etyki zawodowej stworzonego przez samego siebie, nie zalicza go do grona potworów wymagających zabicia.
Podsumowując, jestem bardziej fanką opowiadań z Geraltem w roli głównej niż samej sagi, ale zdecydowanie polecam. Chociażby po to, żeby zobaczyć, do czego zdolni są ludzie walczący o władzę bądź broniący tego, w co naprawdę wierzą. Dokąd może zaprowadzić nas oczyszczający, ale tym samym niszczący dawny porządek "Chrzest ognia"?
Komentarze
Mam także problem z Sapkowskim jeśli chodzi o sceny bitew i masowych starć. Jeśli chodzi o pojedyncze pojedynki to autor potrafi skupić moją uwagę, jednak przy dużych starciach jakoś zatraca tę zdolność i po prostu moje oczy tylko pobieżnie płyną po słowach, nie przykuwając głębszej uwagi.
Sama powieść jest okraszona dobrym dowcipem, zaś podróż towarzyszy, a konkretniej niektóre dialogi, może przywołać uśmiech na ustach. Meritum jest jak zwykle pokazanie złego oblicza ludzi i kilku śmiałków wychodzących mu naprzeciw.
Użytkownik Epikur dnia środa, 24 sierpnia 2016, 07:26 napisał
Sama powieść jest okraszona dobrym dowcipem, zaś podróż towarzyszy, a konkretniej niektóre dialogi, może przywołać uśmiech na ustach. Meritum jest jak zwykle pokazanie złego oblicza ludzi i kilku śmiałków wychodzących mu naprzeciw.
Popieram, wplatanie takich wątków ubarwia świat i "ożywia" bohaterów, którzy tak jak prawdziwi ludzie, nie koncentrują się non stop na jednym. Jeśli dodać do tego humor i swojskość to mamy przepis na świetne fantasy. Trochę tylko przeszkadzają rozwiązania Deus ex machina, których jest jednak zbyt wiele.
Dodaj komentarz