Ślub, przysięgi małżeńskie, świętowanie w gronie najbliższych, potem miesiąc miodowy... Idylla? Owszem, ale na pewno nie dla znajomego cybopaty!
W życiu Tony'ego Chu zmienia się dużo i często. Ostatnio chociażby zawarł związek małżeński, z którego nie może się nacieszyć przez ciągłe śledztwa w różnych miejscach na świecie. Podczas gdy cybopata odbywa kolejne podróże po całym globie, jego bliscy zacieśniają współpracę, by odpowiedzialny za morderstwo siostry bliźniaczki poniósł karę. Sęk w tym, że zespół już wcześniej był nietypowy, bo złożony z nastolatki, częściowo cybernetycznego partnera protagonisty oraz dawnego wroga, a teraz dołączają do niego następne indywidualności. Z takiej mieszanki nie może wyniknąć nic dobrego!
Zacznijmy od technikaliów i... koguta. Dziewiąty album zbiorczy "Chewa" zawiera nie tylko zeszyty #41-45 oryginalnej serii, lecz także pojedynczą historyjkę z wydania "Chew: Warrior Chicken Poyo", która dokładnie pokazuje, dlaczego to jeden z najsympatyczniejszych i zdecydowanie najgroźniejszy komiksowy kogut. Po raz kolejny fragmenty poświęcone Poyo są naładowane pastiszem i brutalnością. Oczywiście po tylu tomach nie są już tak świeże i właściwie stanowią powtórkę z rozrywki, lecz podaną w tak absurdalnym sosie, że nie sposób nie uśmiechać się pod nosem. Poyo zapewnia rozrywkę sam w sobie, a w tym albumie odgrywa też bardzo istotną rolę, choć jedno z rozwiązań fabularnych zarazem zaskoczy, jak i wprawi w zadumę co do dalszego rozwoju akcji.
Nie oznacza to, że pozostali bohaterowie stoją na uboczu. Drużyna toczy nierówną walkę z arcyłotrem posiadającym już dziesiątki nietuzinkowych zdolności. W dalszej mierze to ciekawy wątek i kolejny pretekst do bardzo dobrego humoru sytuacyjnego, lecz nie da się ukryć, iż główna linia fabularna mogłaby przyspieszyć. Sytuację ratują jednak gagi i swoista groteskowość, które towarzyszą cyklowi właściwie od samego początku. Czasem pojawiają się bardziej patetyczne sytuacje, ale tu po prostu wszystko jest wyeksponowane aż do przesady i po części stanowi o sile "Chewa".
O grafikach trudno napisać coś nowego – Rob Guillory stale dostarcza czytelnikom cartoonowej kreski, zdobiącej cały album. Nie wzbrania się od karykaturalizacji sylwetek i mimiki bohaterów oraz kreślenia scen pełnych rozlewu krwi. W tym tomie jest wszystko, do czego zdążył nas już przyzwyczaić – dwustronicowe ilustracje, ekspozycje Poyo, dynamiczne kadry oraz zbliżenia na twarz.
"Chew" zmierza ku końcowi w dobrej kondycji. Fani Tony'ego Chu i spółki mają prawo poczuć się więcej niż usatysfakcjonowani, ale poczucie wydłużania serii jest coraz wyraźniejsze.
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz