Cesarstwo Piasku

4 minuty czytania

Śniący bogowie, dewy i tajemne rytuały to potencjalny zestaw głównych elementów konstrukcji świata, brzmiący jak przepis na udaną powieść fantasy. Tasha Suri tymczasem dobrze z niego skorzystała – "Cesarstwo Piasku", otwierające cały cykl, to książka, z którą warto się zapoznać.

Cesarstwo Piasku

Główną bohaterką powieści jest Mehr, córka cesarskiego gubernatora i wygnanej metresy pochodzącej z prześladowanego w państwie ambhańskim ludu Amrithi. Po swojej rodzicielce przejęła ona liczne zwyczaje i wierzenia tej ludności, pomimo problemów, jakie mogłoby to ściągnąć – zwłaszcza że stało to w sprzeczności z oficjalnymi, państwowymi kultami. Gdyby jednak w związku z tym nie wynikły jakieś kłopoty, to nie byłoby o czym opowiadać! Tak więc na skutek pewnej szlachetnej, choć lekkomyślnej decyzji, Mehr ściągnęła na siebie problemy, w związku z którymi została poślubiona mistykowi i zabrana do świątyni Mahy, pierwszego cesarza, sprawującego w swoim imperium władzę religijną. W jakim celu była im potrzebna? O tym czytelnik dowie się, zapoznając się z powieścią.

Jeśli rozdzielić fantastykę na tę spod znaku miecza oraz tę, w której wiodącą rolę odgrywa magia, "Cesarstwo Piasku" jest opowieścią tego drugiego typu. Zasady działania sił nadprzyrodzonych w wykreowanym przez Suri uniwersum są raczej proste i zrozumiałe, zarazem przestawione w sposób tajemniczy i mający swoisty klimat. Magia nie opiera się o czarowanie z różdżki i ogniste kule, to raczej sztuka odpowiedniego wpływania na siły wyższe za sprawą rytualnych obrzędów. Wątek ten rozwijany jest stopniowo i w połączeniu z rozwojem fabuły, toteż śledziłem go z zainteresowaniem.

Wiele wątków powieści jest na razie dopiero pewnym "smaczkiem". "Cesarstwo Piasku" – jako pierwszy tom – wydaje się z wolna budować intrygę. Tę część najlepiej charakteryzowałoby stwierdzenie, że jest to opowieść o tym, jak Mehr stała się tym, kim ostatecznie została, a co będzie ciążyło na niej przez resztę cyklu – to przynajmniej moje wrażenie. Sny bogów, dewy i lud Amrithi zostali zaledwie zarysowani. W kontekście epilogu właściwy rozwój tych elementów historii nastąpi dopiero później.

Przedstawiona w powieści skomplikowana relacja Mehr z Amunem była czymś więcej, niż jakimś wypełnieniem fabuły. Wiązała się mocno z prawidłami magicznymi przedstawionego świata i była uzasadniona. Pomimo tego dalszy już romantyczny rozwój wydarzeń miał w sobie coś nieznośnego, coś zaniżającego poziom naprawdę świetnej książki. Wątki miłosne zwykle kuleją w większości tekstów kultury bez względu na środek przekazu – mniej lub bardziej widać w nich skrywane awersje i perwersje autorów. Kobiety zaś mają często fantazje o jakiejś formie przymusu, przemocy, nawet gwałtu, oczywiście sprawca (czy raczej "sprawca") musi mieć jakieś pożądane cechy. Sukces komercyjny niektórych tworów wydawniczych i filmowych, spuśćmy na ich tytuły kurtynę milczenia, jest tego niewątpliwym potwierdzeniem. Relacja Mehr – Amun jest w moim odczuciu jakąś wariacją na ten temat. Rozumiem próbę kreacji "trudnej relacji", ale tutaj sprawa według mnie wymknęła się nieco spod kontroli i za bardzo trąciła jakimś rodzajem fantazji romantycznej i erotycznej. Z kolei Amun sam w sobie jest postacią nijaką, na ten moment to huba przyrośnięta do swojej pani.

Lepiej zarysowana została postać kurtyzany Lality, przyjaciółki rodziny gubernatora. Istotna dygresja, określenie "kurtyzana" nie jest eufemizmem, lecz zostało użyte w ścisłym pojęciu tego słowa. Jej usługi były rozrywką dla elit, które mogły sobie na nie pozwolić. Przyjaźń ta wiązała się z faktem jej pochodzenia, gdyż wywodziła się z plemienia Amrithi oraz znała i skrycie praktykowała ich obyczaje – na zewnątrz, poza zaufanym gronem, była jednak przykładną obywatelką cesarstwa. Jest to postać drugoplanowa, jakkolwiek ma pełny potencjał do samodzielnego wątku i "wybicia" się na większy udział w opowieści – czy tak się stanie?

Kreacja antagonisty to trudny temat – to stwierdzam ogólnie. Przede wszystkim, czy w ogóle taki musi zaistnieć? Dobrze, antagonista głównej postaci jest chyba konieczny. Lecz czy zarazem musi być on skończonym "złodupcem" i przeciwnikiem całego świata (tego dobrego, miłego, kolorowego etc.)? Główny wróg bohaterki pozornie wydaje się być jednoznacznie "tym złym" z pewnej perspektywy, lecz jest to zdecydowanie względne. Jego działania niosły ze sobą, odwołując się do sławnej wypowiedzi wybitnego noblisty, zarówno plusy dodatnie, jak i ujemne. Oceny takie padały zaś z grubsza nieoczekiwanych stron. Jakąś luźną analogię, oby nie pochopną, można by tu dostrzec z Panią z czasów jej rządów na Północy, przywołuję tu rzecz jasna niezapomniane "Kroniki Czarnej Kompanii" Glena Cooka, prawdziwe arcydzieło dark fantasy. Jednak na porównania tego typu jest jeszcze za wcześnie, zaś co przyniesie rozwój wydarzeń, okaże się dopiero wraz z kolejnymi tomami tego cyklu.

Czytając książkę, stanęło przede mną prawdziwe wyzwanie erudycyjne: w jaki sposób to uniwersum odwołuje się do Indii? O inspiracjach wspomina sama autorka, a zadane pytanie jest bez podtekstu. Oto duży trud, przed jakim staje recenzent, nie jest on bowiem omnibusem – nie znam się po prostu na Indiach! Najbardziej charakterystyczna jest mapa cesarstwa, będącego jako żywo półwyspem indyjskim i znajdującym się nieopodal Cejlonem (w świecie książki – Wyspa Alakan). Pisarka nie poszła jednak w nazbyt utarte schematy pokroju świętych krów czy sati. Dostrzegłem za to niezwykły smaczek, który mnie zaintrygował. W Cesarstwie Ambhańskim istniał podział na stojącego na czele państwa i jego władzy świeckiej cesarza Surena oraz na Mahę odpowiadającego za sprawy wiary i mistyków – "Wiara i prawo" – jak to zostało w jednym fragmencie książki określone. Tymczasem Georges Dumézil zajmujący się komparatystyką religii wykazywał trójdzielność boskich funkcji w mitologiach indoeuropejskich. Są to władza zwierzchnia, rozdzielana na aspekt prawny oraz magiczno-religijny, funkcją drugą jest wojna, a trzecią rolnictwo. Władza zwierzchnia nie należała do jednego boga. Pierwszą funkcję w ten sposób w dobie wedyjskiej w Indiach pełnili Mitra i Waruna, u Germanów byli to Tyr i Odyn, zaś dla Słowian – jak proponował Aleksander Gieysztor – Perun i Weles. Ten odtworzony w powieści podział deifikowanych w uniwersum postaci, nawiązujący do tego indoeuropejskiego schematu, może łatwo uciec nieświadomemu czytelnikowi, zarazem dostarczając umysłowej zabawy bardziej zorientowanemu odbiorcy. Mam przynajmniej głęboką nadzieję, że był to zamierzony zabieg, a nie koincydencja.

Zaletą powieści są ogólnie ciekawe postacie i przedstawiony świat. Fabuła, za wyjątkiem pewnego wzmiankowanego potknięcia, jest odkrywaną z każdą stroną tajemnicą, którą chce się poznać. Wspomnieć jeszcze należy (to już nie wchodzi w skład oceny końcowej) dobrą jakość wydania książki w pięknej oprawie zintegrowanej. Dodać jednak trzeba i tu odrobinę wad, mianowicie opis książki jest moim zdaniem nieco zbyt infantylny i słabo uwypukla atuty tej opowieści. Ogólnie rzecz biorąc, jest to bardzo mocna siódemka, z szansą na ósemkę – gdyby nie "pewien wątek".

Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
7
Ocena użytkowników
-- Średnia z 0 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...