Rola wampirów w kulturze została ostatnio mocna zdegradowana. Krwiopijcy, zamiast z krwiożerczymi bestiami, kojarzą się teraz z melancholijnymi i przede wszystkim mdłymi kochankami równie eterycznych nastolatek. Nie pytajcie mnie, kiedy ten gatunek skręcił w złą uliczkę, bo inaczej zamienię tę recenzję w potok oskarżeń pod adresem “Zmierzchu” i jemu podobnych bełkotów dla nastolatek. Na szczęście ta tendencja traci już swój impet, a wampirze kino zwraca się bardziej w stronę klimatów, jakie znamy z chociażby “Czystej krwi”.
Zdawałoby się, że potwierdzeniem tego jest wielki powrót twórców “Wywiadu z wampirem”, czyli “Byzantium”, które niedawno zawitało do kin. Sam film zaintrygował mnie już od pierwszego obejrzenia traileru. Może teraz moje stwierdzenie, że lubię wampirzą tematykę, kojarzy się z czymś zgoła innym niż Liczyhrabia, stokerowski Drakula czy potężny ładunek starych legend, przesądów i ludowych obrządków, ale właśnie to ciągnie mnie do każdej kolejnej produkcji. Głównie przez to, pełna nadziei, sięgam po kolejne produkcje z tej półki.
Clara i Elle żyją w ciągłej ucieczce. Nie mają stałego adresu, przyjaciół czy rodziny. Mają natomiast sekret, którego dochowanie dla pierwszej staje się życiową misją, dla drugiej zaś brzemieniem. Obie uciekają przed kimś, kto do ostatnich minut filmu pozostaje anonimowym cieniem i na którego tożsamość splatają się wszystkie fabularne nitki filmu. Historia poprzetykana jest licznymi retrospekcjami powoli wypełniającymi białe karty biografii matki i córki, a spora część akcji opiera się na dynamice relacji między nimi. W to jakby powtykane są wampirze akcenty i bardziej wulgarne sceny w klimacie “Czystej krwi”. I chociaż “Byzantium” opisywane jest jako horror, ciężko w nim doszukiwać się typowych hollywoodzkich strachów czy polowań rodem z “Blade’a”. Cały dreszczyk strachu kumuluje się w mrocznych scenach z przeszłości, utrzymanych w dość soczystym i przeze mnie uwielbianym Dickensowskim stylu starej grozy. Natomiast sceny “teraźniejsze” bardziej przypominają blokowiskowy film-snuję pełny melancholijnych scen i trudnego, brutalnego życia.
“Byzantium” z powodzeniem mogłoby być dwoma filmami – melancholijnym dramatem oraz mrocznym horrorem w klimacie “Kobiety w czerni”. Połączenie wypada nieco chaotycznie i mdło, ponieważ materiału jest zdecydowanie więcej niż na dwie godziny taśmy, a przeskoki między ciężkim wiktoriańskim klimatem a dramatyczną snują wyjątkowo mnie konfundowały, żeby nie napisać – drażniły. Głownie dlatego, że i jednego i drugiego było zwyczajnie za mało. Za mało wampirów w wampirach i za mało rodzinnego dramatu w rodzinnym dramacie. Szczególnie, że nawet wizerunek tutejszego wampira odbiega od stereotypów. Bohaterki zamiast kłów mają... pazur, nie boją się światła dziennego, a jedynie muszą zostać zaproszone, aby móc przekroczyć próg domu. Zdecydowanie brakuje też szerszego tła wampirzej społeczności. Natomiast kłótnie między matką i córką również wydają się nieco papierowe. Brakowało mi w nich jakichś wyraźniejszych ciągów przyczynowo-skutkowych czy właśnie nieco bardziej wyraźnego tła ich konfliktów.
Na szczęście kiepski scenariusz Moiry Buffini (autorki scenariusza najnowszej pełnometrażowej “Jane Eyre”), uzupełnia duet Neila Jordana (rzeczony twórca “Wywiadu z wampirem”) i Seana Bobbitta (odpowiedzialnego za zdjęcia do takich filmów jak “Głód”, “Drugie oblicze” czy... “Histeria – romantyczna historia wibratora”). Zarówno reżyseria, jak i zdjęcia to najmocniejsze cechy filmu, mocno podwyższające jego ocenę. Obraz jest najzwyczajniej piękny. Melancholijna estetyka nadmorskiego kurortu poza sezonem, wiktoriańskie retrospekcje oraz ciężkie sceny “po zmroku” są prowadzone konsekwentnie i z całym potężnym bagażem “klimatu”. Uroku dodaje tutaj również dobór aktorów. Zarówno Gemma Arterton jak i Saoirse Ronan mają nietypową, acz pociągającą urodę i wspaniale wpisały się w swoje role, także na polu aktorskim. A i tu kroku dotrzymywała im cała reszta obsady. Cały dramatyzm, chociaż na tle historii był papierowy, zagrany został z pełną pompą.
Chociaż po obejrzeniu mocnego traileru byłam nieco rozczarowana dramatyczną snują, ostatecznie jest to rozczarowanie pozytywne (jakkolwiek absurdalnie to nie brzmi). To nie produkcja z tej samej półki co “Czysta krew” i trochę mało tu wampirów w wampirach, ale też deklasuje płytkie ssijce dla nastolatek i bliżej temu do Rice niż do Meyer. Film ma soczysty (choć nieco rozbełtany) klimat i jeżeli ktoś ceni sobie estetykę zdjęć i melancholijne snuje, nie będzie rozczarowany. Jednak fani wampirzej magii i psychologii (jakkolwiek to brzmi) mogą się zawieść. Ostatecznie najbardziej w filmie oczarował mnie wampirzy czerwony kapturek i Gemma Arterton w koszulce z dość ironicznym patternem z napisów “Suck... suck... suck...”.
Komentarze
Dodaj komentarz