"Blueberry" to komiks niezwykły. Nie dość, że cykl stworzyli słynni Jean-Michel Charlier oraz Jean Giraud, na zawsze zapisując się w historii komiksu europejskiego, to jeszcze ciekawa kwestia dotyczy polskiego wydania. Otóż Egmont ostatnimi czasy zaserwował nam osiem albumów zbiorczych o przygodach tytułowego kawalerzysty. Teraz zaś przyszedł czas na wydanie dziewiątego tomu, ale pierwszego według chronologii zdarzeń. Czy warto poznać początki Blueberry’ego?
Album łączy w sobie pięć opowieści o krnąbrnym amerykańskim wojaku, lecz wszystkie one składają się na jedną, bardzo obszerną, bo liczącą sobie blisko dwieście czterdzieści stron historię. Dobrze dla czytelników, że nie jest to jedynie historia obszerna, ale też bardzo ciekawa, również dla osób, które nie miały dotąd do czynienia z sympatycznym kawalerzystą. Gdzie poznajemy naszego zawadiakę? Naturalnie przy pokerowym stole, kiedy to musi się ratować przed gniewem i oskarżeniami innych grających. Niespodziewana pomoc nadchodzi w postaci porucznika Craiga. Początek pięknej przyjaźni? Charlier wybrał o wiele bardziej krętą ścieżkę.
Skoro Dziki Zachód, to nie mogło zabraknąć też czerwonoskórych, których to konflikt z członkami fortu Navajo jest motorem napędowym fabuły. Blueberry wielokrotnie zostaje postawiony pod ścianą, a jego lojalność wobec armii i przełożonych wystawiono na ciężkie próby. Akcja pędzi do przodu, z kolejnymi stronami otrzymujemy efektowne, lecz także wiarygodne sceny. Momentami za dużo idzie po myśli Blueberry’ego, ale nie można mówić o absurdalnych sytuacjach. W wielu miejscach po prostu wykorzystuje swoje doświadczenie i spryt, licząc przy tym na nieopuszczające go nawet poza pokerowym stołem szczęście.
Co istotne, Kawalerzysty nie sposób nie polubić – działa ze sporą odwagą, ale nie brak mu też dozy rozsądku, a przy tym został obdarzony poczuciem humoru i kręgosłupem moralnym każącym mu stawać w obronie dyskryminowanych czy poniżanych. Lista ciekawych postaci się na nim nie kończy, bo również pełen ideałów porucznik Craig jest dobrze zarysowany, choć momentami nieznośny przez przywiązanie do kodeksu wojskowego. Poznajemy jeszcze przywódcę Apaczów czy czerwonoskórego żołnierza armii USA. Nie brakuje też bardziej epizodycznych i tworzących interesujące tło bohaterów. Brakuje jednak trochę większej roli kobiecej w całym albumie. Płeć piękna występuje rzadko i raczej nie ma wielkiego wpływu na fabułę.
Godna pochwały jest niezwykła atmosfera Dzikiego Zachodu, po prostu czuć zew prerii. Pościgi, wojna secesyjna w tle, problemy rasowe, strzelaniny, duszne salony i poker – jest tu wszystko, czego można oczekiwać. Klimat budują też świetne ilustracje autorstwa Girauda. Miasteczka, stroje z epoki czy westernowe krajobrazy nie raz i nie dwa każą zawiesić oko na dłużej. Co ważne, zważywszy na spore tempo akcji, lekko rozmyta kreska nie przeszkadza w śledzeniu wydarzeń na planszach.
Wydanie pierwszego tomu na końcu może dziwić, ale ostatecznie trzeba się cieszyć, że do jego publikacji doszło, ponieważ to kawał świetnego materiału, atrakcyjnego tak pod względem dynamicznej opowieści, jak i ładnych, pełnych detali ilustracji. Komiks grzechu wart, podobnie zresztą jak cały cykl.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz