Opis filmu, udostępniony przez dystrybutora, sugerował uwspółcześnioną wersję "Pięknej i bestii", czyli opowieści o miłości, która łączy dwoje ludzi nie ze względu na wygląd, ale szeroko rozumiane "wnętrze". Powiem szczerze, że spodziewałem się tym samym kolejnej prostej historyjki z pogranicza romansu i filmów dla dzieci wiedząc przecież, że wszystko musi się skończyć dobrze.
Patrząc na listę aktorów wypatrzyłem Mary-Kate Olsen, czyli jedną z wychudzonych sióstr, które już od najmłodszych lat wpychane były przed kamerę. Wiedząc, że to opowieść o pięknej kobiecie i dużo mniej urodziwym mężczyźnie, zastanawiałem się nawet, czy autorzy scenariusza nie postanowili nieco zaskoczyć widza i poeksperymentować. Być może chodziło nawet o to, by powierzyć rolę bestii komuś, kogo byśmy się nie spodziewali.
Z ulgą odkryłem, że rolę brzydala otrzymał Alex Pettyfer. Gdybym był kobietą, pewnie krzyknąłbym z radości i bez szemrania wystawił filmowi przynajmniej dobrą ocenę. Nie ma co ukrywać – Anglik w niektórych środowiskach uchodzi za przystojnego i utalentowanego aktora, który właśnie z tego powodu doskonale się do tej roli nadawał. W końcu kogo grać, jak nie szkolnego pięknisia?
Scenarzyści postanowili jednak nieco uwspółcześnić klasyczny motyw, dzięki czemu akcję osadzono na Manhattanie, a Alex Pettyfer to Kyle Kingson – niezwykle pewny siebie i ubóstwiany przez wielu chłopak, który dla żartów postanawia zaprosić na imprezę (czytaj na randkę) pewną dziewczynę ze swojej klasy – Kendrę Hilferty. Ale chwila, zaprasza kogoś, kogo do tej pory nie zauważał albo co najwyżej ignorował? Tak dobrze nie ma i biedne dziewczę szybko przekonuje się, że w istocie był to żart. Pech chciał, że na tego typu żartach nie zna się wcielająca się w rolę Kendry Mary-Kate Olsen i Kyle pada ofiarą jej klątwy. Potwornie oszpecony, musi w ciągu roku znaleźć kogoś, kto pokocha go w jego obecnym wcieleniu, albo też monstrualny wygląd będzie mu towarzyszył aż do śmierci.
Po takim wstępie spodziewałem się, że scenarzysta będzie się starał pokazać, jak uwielbiany przez wszystkich młody chłopak musi kryć się przed światem wiedząc, że nikt go nie zaakceptuje z takim wyglądem. Mówiąc wszyscy, mam na myśli także rodzinę. Daniel Barnz spisał się na medal i pokazał zaskakującą transformację niegdysiejszej dumy i ojcowskich ambicji w powód do wstydu, będący niepotrzebnym ciężarem, któremu co prawda zapewnia dach nad głową, ale rodziciel woli wynajmować opiekunkę niż samemu spojrzeć Kyle’owi w oczy. Widz wtedy sam bezwiednie stawia sobie pytanie – czy moi znajomi i najbliżsi postąpiliby tak samo?
Wtedy też na scenę wkracza Linda Taylor. Nieśmiała dziewczyna, która jest typową "szarą myszką" niewyróżniającą się z tłumu. Kyle powoli coraz bardziej poznaje skomplikowane życie dziewczyny i niebezpieczeństwa, o których istnieniu nie miał pojęcia. W końcu podejmuje niezwykle męską, ale jakże ryzykowną decyzję. Otóż, nie ukazując twarzy, zaprasza do siebie Lindę i od tej pory mają mieszkać razem. Można by się zastanowić, czy też skomplikowana sytuacja rodzinna jest dostatecznym powodem do tego, by przyjąć propozycję nieznajomego (do tego zakrywającego twarz, a więc pewnie jakiś przestępca, gwałciciel albo jedno i drugie). Mnie jakoś reżyser w przypadku "Beastly" nie przekonał, ale wiadomo przecież, że dla dobra historii panna Taylor musiała się zgodzić. Powoli budowana relacja z Hunterem (takie to też, nieco przewrotne, miano przyjął Kyle) musi oczywiście prowadzić do szczęśliwego zakończenia.
Nim jednak do niego dotarłem, przekonałem się, że Alex Pettyfer faktycznie posiada talent i stara się wcielić w odgrywaną postać. Właściwie nic w tym względzie jego warsztatowi aktorskiemu zarzucić nie mogę, co mnie pozytywnie zaskoczyło. Anglika pamiętam z innego filmu, "Jestem numerem cztery", po którym go mocno chwalono, ale mimo nominacji i nagród Teen Choice nie przekonał mnie do siebie. Być może nie miał okazji pokazać, na co go stać, ale w "Beastly" zagrał lepiej niż tylko poprawnie.
Jednak nie ma nigdy tak dobrze i wszelkie zastrzeżenia kieruję w stronę płci pięknej. Mary-Kate Olsen otrzymała rolę właściwie drugoplanową i nawet tego nie potrafiła przekuć w sukces. Gra sztywno, właściwie wręcz karykaturalnie, a gdy dodamy do tego wymyślne (czytaj tandetne i kompletnie niepasujące) stroje, doszedłem do wniosku, że miała być gwiazdą filmu, lecz okazała się jego najsłabszym ogniwem. Tak czy owak, menadżerowi Mary-Kate Olsen załatwienia swojej klientce kolejnej roli mogę pogratulować.
O niebo lepiej sprawiła się grająca Lindę Vanessa Hudgens. Jednak ta aktorka może mieć wieczne problemy z dostaniem jakiejś ambitniejszej roli, bo jej aparycja i sposób gry aż wywołuje na twarzy jakiś leniwy uśmiech słodyczy, który po pewnym czasie może po prostu nudzić. Scenarzysta zdawał sobie z tego sprawę, dlatego panny Taylor uświadczymy dziwnie, jak na film o miłości, niewiele. "Beastly" to przede wszystkim opowieść o bohaterze, który musi się zmienić, by pokazać, że drzemie w nim piękno i dusza zdolna pokochać.
Prawdziwym "czarnym koniem" filmu okazał się Neil Patrick Harris, który wcielił się w rolę niewidomego mentora Kyle’a – Willa. Trzeba przyznać, że chociaż od początku była to postać jednoznacznie określona, to amerykański aktor tchnął w nią dużo życia i nie sposób było zapałać do jego kreacji swego rodzaju sympatią. Z drugiej strony, jego znaczenie dla całej historii też nie jest marginalne i ma drugie dno – trzeba było niewidomego, aby Kyle w końcu zrozumiał, że nie każdego obchodzi i nie każdego odstraszy jego wygląd.
Przeplatanie się elementów dobrych ze złymi sprawia, że muszę zganić "Beastly" za jakiś element. Długo nie szukając będzie to charakteryzacja. O groteskowości strojów Kendry wspomniałem wyżej, ale nie było jeszcze ani słowa o makijażu Alexa. Ten jest, jakby to ująć, nietrafiony. Dwie sekundy na ekranie i widzisz, że jest sztuczny, wykonany chyba kredkami przez nadpobudliwą nastolatkę zafascynowaną motywami kwiatowymi. Nie wierzę, że nie dało się tego zrobić lepiej, a jakby nie patrzeć, to właśnie ten zmieniony wizerunek głównej postaci jest kluczem do całej opowieści i aż prosiło się, by na tym elemencie nie oszczędzać. Tym razem pogratulować należy przedszkolnemu lobby.
Pora na ostateczny werdykt. "Beastly" to jedynie adaptacja klasycznej historii znanej dobrze z bajki, jednak film zrealizowano całkiem przyzwoicie. Główny bohater pokazuje się z dobrej strony, zaś pozytywny obraz podtrzymuje próba pokazania odrzucenia drugiego człowieka jedynie ze względu na jego wygląd. Kompletnym nieporozumieniem jest jednak rola Mary-Kate Olsen oraz beznadziejna charakteryzacja. Chociaż inne postacie z drugiego planu spisały się na medal, to Vanessa Hudgens zdaje się być postacią marginalną, której chyba zabrakło okazji do pokazania jakiegoś kawałka ponadprzeciętnej gry aktorskiej.
Nie zmienia to jednak faktu, że "Beastly" nie nuży, co zdarza się wielu filmom do jednokrotnego obejrzenia. Fanki Pettyfera mogą się w końcu przekonać, że ich bożyszcze wcale nie potrzebuje jedynie ładnej buźki do rozgłosu, jednak aktor powinien zwracać baczniejszą uwagę na charakteryzatorki, bowiem wśród nich czai się miłośniczka dziecięcych floresów kredkami.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz