Scott Snyder i Greg Capullo stworzyli razem niejeden komiks z Batmanem, lecz to właśnie będący przedmiotem recenzji "Ostatni Rycerz na Ziemi" promowany jest jako ukoronowanie ich długiej współpracy.
Komiks zabiera nas dwadzieścia lat w przyszłość. Młody Bruce Wayne budzi się w Azylu Arkham i prędko dowiaduje się, że prawdopodobnie nigdy nie był Mrocznym Rycerzem, a świat wokół zmienił się nie do poznania i przypomina postapokaliptyczne wizje. Aby wyjaśnić zagadki przeszłości, Batman wyrusza w długą podróż, w której towarzyszy mu… gadająca głowa Jokera zamknięta w słoju.
Chociaż powyższy opis do najdłuższych nie należy, to w pewnym stopniu oddaje to, że Snyder nie był skrępowany żadnymi więzami. Od pierwszych chwil funduje nam szalone koncepcje i piętrzy kwestie domagające się wyjaśnienia, intryguje czytelnika i wciąga w historię o zniszczonym świecie, po którym wędrują Batman i głowa Jokera. Autor bawi się uniwersum DC, żongluje motywami i postaciami, dodaje własne – czasem mocne, czasem tylko dziwne – pomysły, dzięki czemu początek z łatwością mnie wciągnął.
Schody zaczynają się mniej więcej w jednej trzeciej tomu, kiedy poznajemy więcej szczegółów o przyczynach zniszczenia Ziemi i faktycznym antagoniście Mrocznego Rycerza. Nieskrępowana opowieść zaczyna zjadać własny ogon, Snyder odsłania karty, coraz bardziej miesza w fabule i nie zważa na utrzymanie wewnętrznej logiki. Historia rozgałęzia się w najlepsze, lecz w końcówce twórca zdaje się już nad nią nie panować. Niby finał spina najważniejsze wątki, jednak też dobitnie pokazuje, że scenarzysta chciał ugryźć za wiele tematów w jednym komiksie. Świadczy o tym prześlizgiwanie się Snydera po głównej linii fabularnej – niby wraz z Batmanem ciągle dowiadujemy się nowych rzeczy, tyle że podano to bardziej w formie ekspozycji niż faktycznego rozwiązywania zagadek.
Graficznie jest już dużo równiej. Greg Capullo to kawał porządnego rysownika i jak zawsze dostarczył solidnych, a kiedy potrzeba dynamicznych, rysunków. Swoje zrobili też koloryści, Flo Plascencia i Paul Mounts, dzięki którym spustoszony świat widzimy w różnych barwach.
Gdy odkładałem na półkę "Ostatniego Rycerza na Ziemi", krążyła mi po głowie myśl, że scenarzyście zabrakło redaktora, który w pewnej chwili nacisnąłby przycisk "stop". W konsekwencji "ukoronowanie współpracy Snydera i Capullo" to zlepek nieszablonowych pomysłów, które wprawdzie warto poznać, lecz przed lekturą lepiej wyzbyć się nadmiernych oczekiwań co do jakości ich połączenia.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz