Publikacja polskiego wydania "Batman Imposter" zbiegła się w czasie z premierą kinową najnowszego filmu o Batmanie. Nie powinno to dziwić, mają bowiem ze sobą punkty styczne.
Podobnie jak w kinowej projekcji, komiksowy Mroczny Rycerz działa dopiero kilkanaście miesięcy, lecz jest już postacią dobrze znaną w Gotham – choć przez wielu postrzeganą jako zagrożenie lub co najwyżej dziwactwo. Próba pozbycia się nowego stróża prawa prowadzi do pojawienia się drugiego Batmana. Ten jednak za nic ma zasadę o oszczędzaniu łotrów i stacje telewizyjne obiega nagranie wykonanej przez niego egzekucji. Prawdziwy Mroczny Rycerz staje przed nie lada wyzwaniem oczyszczenia się z zarzutów bez zdradzania prawdziwej tożsamości.
Nikłe doświadczenie jako mściciel to nie jedyna cecha łącząca "Batman Imposter" z kinowym obrazem. W obu przypadkach mamy okazję obserwować Batmana, który jeszcze nie okrzepł w swojej roli mściciela popełniającego błędy, obrywającego od łotrów, cieszącego się sympatią pojedynczych osób – w filmie są to Alfred i James Gordon, w komiksie tę funkcję pełni psychoterapeutka Bruce'a Wayne'a. Warto również odnotować, że Mroczny Rycerz pozbawiony jest masy gadżetów, jakie znamy chociażby z nowszych komiksów, gdzie niejednokrotnie dosłownie w każdym zakątku globu czy nawet na orbicie okołoziemskiej ma swoje urządzenia, przez co te historie są o wiele bardziej realistyczne. W dużym stopniu obie produkcje są nastawione na gęstą atmosferę. Podczas gdy w filmie za realizację tejże odpowiadają w równym stopniu fabuła i obrazy, w komiksie prym wiedzie oprawa graficzna. Andrea Sorrentino po raz kolejny pokazał niezwykłe umiejętności tworzenia niepokojących rysunków, bardzo udanych dzięki odpowiedniemu kadrowaniu, rezygnacji z typowo superbohaterskich póz na rzecz bardziej przyziemnych obrazów z nastrojową scenografią, często skąpaną w mroku. Dodając do tego czarno–białe zbliżenia w scenach akcji otrzymujemy komiks niezwykle atrakcyjny pod względem graficznym.
Fabularnie jest już niestety dużo słabiej. Teoretycznie ten bardziej wiarygodny Batman – w dodatku prowadzący śledztwo w sprawie, w której sam zostaje oskarżony przez policję i społeczeństwo – miał wszelkie atuty, aby mnie porwać. W końcu to Bruce Wayne, który płaci cenę za bycie nocnym mścicielem i zamiast rozpływać się w luksusie za dnia, spędza go na leczeniu ran i obmyślaniu planu działań po zmroku. Tyle że to, co zagrało w filmie, w komiksie zostało rozcieńczone. O ile wątek z wizytami u psychoterapeutki pasuje do tej opowieści, o tyle umieszczenie w fabule – bardzo istotnej zresztą – pani detektyw, mającej schwytać Batmana i jednocześnie mogącej stać się jego bratnią duszą, sprawia wrażenie niedopracowanego i wrzuconego, aby trochę zagmatwać tę prostą historię. Prostą, bo i śledztwo do skomplikowanych nie należy, a wręcz sprowadza się do dosłownie paru tropów, które niczym nić prowadzą do kłębka. Z kolei antagonista intryguje jedynie na początku, potem zabrakło rozwinięcia jego postaci, przez co pojedynek dwóch Batmanów niesie za sobą niewiele emocji.
"Batman Imposter" mógłby być o wiele lepszy, gdyby nieco ograniczono wątki albo rozszerzono historię o dodatkowe rozdziały. Tak się jednak nie stało, przez co do rąk czytelników trafia przyzwoite czytadło ze świetną, niezwykle klimatyczną oprawą wizualną, lecz niewykorzystujące potencjału zarówno głównego pomysłu, jak i paru kluczowych postaci.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz