Pomimo starań, podróży temporalnych i innych prób, Liga Sprawiedliwości i spółka ponieśli klęskę w walce z Perpetuą, matką multiwersum. Czy to oznacza koniec świata, jaki znamy? Oczywiście, że nie.
Na początku warto wspomnieć, że "Batman. Death Metal" jest bezpośrednią kontynuacją "Batman. Metal", "Batmana, który się śmieje, "Ligi Sprawiedliwości: Wojny totalnej. Roku łotrów", a co za tym idzie znajomość tychże jest konieczna do zrozumienia wydarzeń przedstawionych w "Death Metal".
Lexa Luthora u boku potężnej istoty zastąpił Batman, który się śmieje, lecz nie pozostał on wierny swej pani. Ambicje najmroczniejszego wcielenia Gacka sięgają wyżej – posiadł moc Doktora Manhattana i pragnie na nowo ukształtować wszechświat, tym samym zwracając się przeciw Perpetui. Jednocześnie wyrusza w pogoń za Flashem, a raczej Flashami, ukrywającymi się wewnątrz mocy prędkości. Superman, Batman i Wonder Woman próbują powstrzymać oba byty i trafiają do mrocznego multiwersum, gdzie wciąż toczą się Kryzysy.
"Death Metal" uwydatnia największe zalety i wady całej sagi "Metal". Po stronie pozytywów należy zapisać wizję mrocznego multiwersum – przerysowanych, okrutnych i zwyrodniałych wcieleń znanych nam herosów, na czele z różnorakimi wersjami Batmana, w tym Królu Robinie. Fanów Flasha ucieszy też znaczna rola Wally'ego Westa, tym bardziej że w drugim tomie sporo miejsca poświęcono całej rodzince sprinterów. Warto docenić umieszczenie w tej rozpasanej historii także wcześniejszych eventów DC, tzw. Kryzysów, które rodzimi czytelnicy mieli okazję poznać w ostatnich latach.
Na tym jednak pozytywy z grubsza się kończą, a to dlatego, że sztab scenarzystów pod przewodnictwem Snydera zapętla się niemiłosiernie w swych dążeniach do zaprezentowania jak najbardziej epickiej fabuły, w której wynik rozgrywki zależy od kilkudziesięciu herosów z różnych światów i linii czasowych. Gdy nie wiadomo, jaki kierunek obiorą twórcy, można być pewnym, że lada moment pojawi się nowy kosmiczny byt, super moc i tak dalej. Antyżycie, Totalność, multiwersum, omniwersum, mroczne multiwersum, Kryzys, Antykryzys – podobnych pojęć jest tu mnóstwo i chociaż wiele z nich jest doskonale znanych fanom DC, to jednak trudno o entuzjazm, gdy scenariusz zdaje się kluczyć wokół nich, co jakiś czas nadbudowując kolejny poziom mocy czy rozmiarów wszechświata, aby usprawiedliwić fabularne fikołki i uchodzenie bohaterów z życiem przed istotami niszczącymi całe planety w trymiga. Do tego dochodzą dziesiątki wcieleń postaci wywołujących wrażenie niekontrolowanego chaosu, męczącego przy dłuższym kontakcie. Takie wrażenie jeszcze bardziej pogłębiają przeskoki pomiędzy herosami oraz nierówne tempo poszczególnych wątków. Jedne rozwijają się dość prędko, inne zaś – jak gdyby w oczekiwaniu na tamte – ciągną się bez większych postępów. Mało tego, czasami scenarzyści próbują – przynajmniej tak to odbieram – rozluźnić atmosferę, dodając elementy nijak niepasujące lub zupełnie zbędne dla tworzonego obrazu. Pojawienie się Kapitana Marchewy, a także telepatycznej rozgwiazdy pozostającej w niezwykłej zażyłości z Batmanem – co pokazał jeden z wcześniejszych tomów sagi – i w końcu dziwaczne gadżety pokroju pudełka Alfredów są na tyle oderwane od reszty fabuły, że ograniczają entuzjazm wobec historii.
W sadze "Metal" Snyder i spółka tworzą event, czerpiąc garściami z dorobku uniwersum DC oraz starszych eventów i próbując spłodzić event eventów. Ich dzieło potęguje największe mankamenty Kryzysów, ogrom postaci, które się pojawiają, lecz nie do końca wiadomo, co z nimi zrobić, coraz to nowe źródła energii, tłumaczące dlaczego takie gremia superherosów są niezdolne do obrony multiwersum, a kiedy multiwersum przestaje wystarczać, na scenie pojawia się omniwersum. Pomimo konfliktu ogromnych rozmiarów, cały czas odnoszę wrażenie, że na końcu i tak czeka nas powrót do status quo, a w pamięci zostanie tylko parę co lepszych wcieleń herosów.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz