W dniach 02-05 lipca w Warszawie odbyła się piąta edycja konwentu Avangarda. Co prawda minęło już od niej trochę czasu, niemniej liczymy na to, że poślizg spowodowany wakacyjnymi rozjazdami zostanie zrozumiany, a obfitość i dokładność relacji go zrekompensuje. Impreza miała miejsce w zespole szkół im. Agnieszki Osieckiej, przy alei Stanów Zjednoczonych. Bogactwo programu zmusiła nas do rozdzielenia, a nawet wezwania posiłków w postaci Dany'ego, Tokara i kami. Każdy był gdzie indziej, dlatego doszłyśmy do wniosku, że taka forma relacji będzie najlepsza i przynajmniej niczego, co widziałyśmy, nie pominiemy :).
Eni: No i proszę, mamy za sobą już V edycję Warszawskiej Avangardy. Moje pierwsze spostrzeżenie? Myślę, że gdybym zawołała "ja chcę jeszcze raz!", to nie byłoby to jakąś straszną przesadą. Był to mój pierwszy konwent, na którym miałam okazję się pojawić, więc nie mam żadnego porównania, ale z tego samego powodu mogę wszystko ocenić na czysto. A co z Tobą? Jak wrażenia?
Ati: Dla mnie to był już albo dopiero trzeci konwent, ale poprzednie dwa to tylko kolejne edycje Pyrkonu. Jak więc wypadła Avangarda na tle jednego z najbardziej obleganych konwentów w Polsce? Wyśmienicie. Po prostu. Tegoroczną Avangardę V odwiedziło blisko 1200 osób, co prawda nie był to aż taki młyn, jak w Poznaniu, jednak dzięki temu, przynajmniej ja, mogłam się znacznie bardziej wciągnąć. Nie było również problemu z rzeszą hałasujących ludzi przetaczającą się nieustannie pod drzwiami. Jedyne, czego żałuję, to braku umiejętności przeskakiwania w czasie, ponieważ program imprezy był naprawdę ogromny i ciekawy.
Eni: Co fakt, to fakt. Mieliśmy do dyspozycji prawie 700 godzin atrakcji, więc jedynym sposobem, żeby zobaczyć wszystko, było rozerwanie się. Obawiam się jednak, że nikt nie posiada takiego skilla. Sama kilka razy miałam problem z wyborem prelekcji, przez co niestety musiałam zrezygnować z kilku ciekawych rzeczy na koszt innych. Ale wydaje mi się, że można to zapisać jedynie na plus, ponieważ dzięki temu nikt nie powinien się nudzić.
Ati: A nawet jeżeli komuś nie przypadły do gustu prelekcje, mógł odpocząć w Games Roomie, który należał do największych, ponieważ zgromadzono w nim około 300 gier planszowych. Oprócz tego na boisku działała strzelnica ASG, zaś w budynku niemal bez przerwy toczyły się turnieje karcianek, planszówek, LARPy, sesje, warsztaty, konkursy. Masa, masa atrakcji, więc bez informatora łatwo było się zgubić. Byli oczywiście też goście...
Eni: I jak się później dowiedziałam, na Avangardę zostali zaproszeni tacy ludzie, których w innych okolicznościach nie miałabym szansy spotkać. Sama miałam okazję wylądować na prelekcjach naszych polskich pisarek, Anny Brzezińskiej i Ewy Białołęckiej. Szczególnie spodobało mi się spotkanie z tą drugą, ponieważ bardzo ciekawie przedstawiła temat szarlatanerii, która zawładnęła umysłami ludzi pod koniec ubiegłego wieku. Czego chcieć więcej? Trzeba także wspomnieć, że w tym roku pojawili się ponownie goście z Rosji. Mogliśmy obejrzeć i posłuchać twórców BERSERK'a oraz Nika Pierumowa, od którego dostaliśmy autograf.
Ati: Ja cały czas żałuję, że nie zdążyłam na prelekcję o szarlatanerii. Ale zacznijmy od początku. Nie wiem, czy kolejki nas ominęły, czy zostały sprytnie rozładowane przez organizatorów, jednak nasze wejściówki otrzymałyśmy szybko, razem z ekologiczną torbą pełną makulatury... to znaczy wszelakich zakładek i reklamówek typowych dla konwentów. Oprócz tego Sci-fi Channel dołożyło zacną smycz, do której ja na przykład podczepiłam sobie identyfikator. Najpierw kręciliśmy się nieco bez celu z nadzieją, że będziemy mogli zacząć od przeglądu stoisk, te jednak dopiero się rozstawiały, toteż w końcu osiedliśmy na premierze „Samozwańca” najnowszej książki Jacka Komudy. Później rozdzieliłyśmy się, chociaż obie z nas interesowały te same punkty programu. Gdyby nie odwołanie prelekcji Marcina Przybyłka „Poznanie”, miałybyśmy większy problem, jednak w zaistniałej sytuacji Eni poszła na wykład o chorobach psychicznych i ich wykorzystaniu w sesjach („Rany na duszy. Choroby i zaburzenia psychiczne w grach fabularnych”). Jak Ci się podobało?
Eni: Szczerze mówiąc mam wrażenie, że była to jedna z gorszych prelekcji, na której byłam. Po temacie spodziewałam się czegoś wystrzelonego, ale chyba się przeliczyłam. Gdy wyszłam z sali czułam pewnego rodzaju niedosyt i wręcz miałam wrażenie, że sama bym to lepiej przygotowała i przedstawiła. Ale to tylko takie gadanie. W tym czasie Ati poszła na prelekcję na temat pt "Nigdy nie ufaj komputerowi, którego nie możesz wyrzucić przez okno". Z tego co słyszałam, było całkiem niezłe.
Ati: A było, było. Chociaż całość prelekcji tak naprawdę kręciła się w okół tematu. Zabrakło tego jednego zdania odniesienia, także jak to ktoś powiedział: „Ciekawie, ciekawie, ale nie na temat.” W między czasie odbył się jeszcze największy LARP Avangardy – Un-Arun-Amar, którego nie dane było nam podejrzeć, ponieważ wszystko rozgrywało się na zamkniętym piętrze szkoły. A szkoda, bowiem podglądanie tak wielkiego LARPa byłoby niemałą zabawą. Później ja w swoim zamiłowaniu do Neuroshimy zostałam na Brawurowym konkursie Neuroshimowym, a Eni odwiedziła oficjalne rozpoczęcie. Jeżeli chodzi o konkurs, odbył się on w typowo post apokaliptycznym klimacie, czyli jeden wielki chaos zręcznie kierowany przez Mack'a the Knife i Paprotka.
Eni: Jak już Ati wspomniała, ja poszłam na oficjalnie rozpoczęcie. Frekwencja pozostawiała wiele do życzenia, ale organizatorzy i tak musieli przeczytać całą listę sponsorów i patronatów. Nie muszę chyba mówić, jak bardzo dumna się poczułam, gdy przeczytali Game Exe? Dość szybko się to skończyło, więc poczekałam aż Ati skończy się neuroshimować i razem poszłyśmy na "Prelekcję z piekła rodem", prowadzoną przez Ambivalentię. Za cel postawiała sobie pokazanie, jak przedstawiane są diabły i demony w literaturze pięknej. Przeszliśmy przez wszystkie kręgi piekła u Dantego, zagłębiliśmy się w pakt między Faustem a diabłem, usłyszeliśmy jak włoski kompozytor Giuseppe Tartini zainspirowany grą diabła na skrzypcach stworzył sonatę z diabelskim trylem.
Ati: I na tym skończył się dla nas pierwszy dzień Avangardy. Przyznam, że nosiło mnie jeszcze, aby zajrzeć na ABC Airsoftu, który ostatnio coraz bardziej mnie interesuje, ale diabeł ładniej kusił niż Mack the Knife. Oczywiście przez cały dzień działała już TrekSfera i rozkręcał się blok Star Wars. Od 19.00 ruszyła pod opieką Konrada "Smoka" Maryańskiego Blaszana Arena. Piątkowy poranek należał do Eni, z racji tego, że ja miałam małe problemy z ogarnięciem przestrzeni warszawskiej w okół siebie.
Eni: A Eni, jak już sama wspomniała, poszła do Ewy Białołęckiej, która już od samego początku miała plan, jak zainteresować swoich słuchaczy. Zawiązała sobie oczy szalikiem i poprosiła, byśmy na kartkach napisali jakieś słowo, najlepiej dużymi literami. Następnie dostała te kartki i jeżdżąc po nich palcami odczytywała to, co jest na nich napisane. Wszyscy byli w szoku. Jak to zrobiła? Jak się okazało, pani Ewa nie ma żadnych magicznych umiejętności, ma natomiast specyficzną budowę czaszki, która umożliwiała jej zezowanie w dół, na kartkę tam, gdzie szalik nie stykał się z jej twarzą. Chwilę później wsadziła sobie pod powiekę nóż, wywołując przy tym westchnięcia kobiecej części publiczności. Wszystko to było wstępem do niesamowicie ciekawej prelekcji i niech żałują wszyscy, którzy nie byli. Później, jako fanka Gwiezdnych Wojen, wybrałam się na prelekcję dotyczącą odbicia faszyzmu w Universum STAR WARS. Kolejna ciekawa prelekcja, porównująca między innymi senatora Palpatine do Adolfa Hitlera, czy też Klony do Ku Klux Klanu. Tymczasem...
Ati: Zziajana i parująca ze wszystkich stron po wyprawie z domu, dotarłam na miejsce konwentu i pobiegawszy nieco po już rozstawionych stoiskach zahaczyłam o prelekcję Andrzeja Zimniaka na temat nagród Żuławskiego, o której więcej i dokładniej możecie przeczytać na oficjalnej stronie. Następnie teleportowałam się do innej sali, w której trwał wykład o metodach kontroli snu. Być może część, którą ominęłam, była ciekawa, niemniej chwila mojej obecności była zdominowana przez słuchaczy i pytania odnośnie interpretacji snów. Po tym zostałam w sali, aby dać upust drugiemu zainteresowaniu – średniowiecznej broni i sztuce wojenki. Ta za to wciągnęła mnie bez reszty, bowiem prelegent nie dość, że płynnie przechodził z punktu to punktu, to jeszcze okrasił prosty tekst licznymi ciekawostkami. Przytaczając ciekawsze – zwrócił moją uwagę na coś, o czym chociaż wiedziałam nigdy wcześniej nie przywiązywałam większej uwagi. Mianowicie, wyobraźcie sobie takiego średniowiecznego rycerza w pancerzu, który zazwyczaj nieco zniekształca ludzką sylwetkę, w dodatku jest cały z blachy, która szybko się nagrzewa. Nie martwcie się o człowieka wewnątrz tej zbroi, ponieważ gruba, waciana kurtka dobrze go oddzielała od tej blachy. Jednak w połowie bitwy rycerz jest praktycznie cały umazany we krwi przeciwników. Taka krew ma nieco niższą temperaturę niż blacha, ponad to paruje na czarno. Do tego dochodzą typowe ozdoby hełmu, dajmy na to jakieś rogi. Na koniec dołóż do tego wiejskiego, przesądnego chłopa, który przecież miał obowiązek wojskowy. Jak myślisz, ile taki chłop wytrzyma w bitwie przeciwko komuś, kto jawi mu się jako istny czart?
Eni: Ja bym uciekała gdzie pieprz rośnie, to by było najlepsze rozwiązanie. W tym samym czasie co Ati słuchała o wojnach i orężu, Eni siedziała na spotkaniu z Nową Fantastyką. Mieliśmy okazję porozmawiać z Pawłem Matuszkiem i Jerzym Rzymowskim, a także wyciągnąć od nich autografy. Rozmowa przebiegła dość burzliwie, padło kilka gorzkich słów w stronę Fabryki Słów, ale moderator w rozmowie poruszał niektóre z błędów, które popełnia Nowa Fantastyka. Wszystko na szczęścia zakończyło się spokojnie, nikt nie rzucał krzesłami i nie wybijał okien. Po zakończonym spotkaniu zostałam w auli i poczekałam na Ati, bowiem tam właśnie odbywała się następna prelekcja, na której zależało nam najbardziej i na której chyba najbardziej się uśmiałam. Jej tytuł to "Seminarium – Jak poderwać dziewczynę na Nerda". U mnie już samo jego przeczytanie wywołuje uśmieszek, więc wyobraźcie sobie co tam się mogło dziać.
Ati: Zwłaszcza, że prowadzili ją Astralny Flirciarz i Klark Kent. Na sali jednak próżno było doszukiwać się gatunkowego nerda, a przynajmniej takiego z opisu prelegentów. Ów osobnik powinien posiadać długie, odpowiednio przetłuszczone włosy, czarną, najlepiej spraną koszulkę, niezależnie od pory roku – glany, bojówki i kamizelkę. Ta ostatnia powinna być albo jeansowa, albo taka typowa ze sklepu wędkarskiego. W nią powinien powpinać przypinki z każdego konwentu na jakim był. Im więcej przypinek, tym wyższa jego konwentowa pozycja. Oczywiście nie poderwie się dziewczyny bez odpowiednio wielkiego aparatu. O czymś zapomniałam?
Eni: Zapomniałaś o najważniejszej rzeczy! Taki oto nerd powinien powinien mieć możliwość, by powiedzieć, że pił z jakimś znanym pisarzem. Byle to nie był Pilipiuk czy Sapkowski, bo oni piją ze wszystkimi. Za to dostaje się dodatkowy bonus. Pierwszą rzeczą, jaką musi zrobić nasz nerd, to znaleźć ofiarę i ją upić, ponieważ wcześniejsze zabieranie się za rozmowę nie wróży dobrze. Ale kiedy już ją upije, może wykorzystać jeden z wielu ciekawych tematów, jakie zaproponowali prelegenci. Przykład? Cześć, jaki masz level w Diablo?
Ati: Kontynuacja prelekcji i zajęcia praktyczne odbyły się w Paradox Cafe, konwentowym barze, ale to co działo się tam pozwolimy sobie przemilczeć. Faktem jest, że wszystkie drogi prowadzą do Paradoxu, dlatego spotykając się tam fantaści stolicy. Po prostu miejsce, które warto odwiedzić. Wracając jednak do stricte konwentu, po tej prelekcji postanowiłyśmy odpocząć kosztem kilku ciekawych punktów programu, i odwiedzić bufet.
Eni: Najedzone i w doskonałym nastroju udałyśmy się na następną prelekcję, tym razem do pani Anny Brzezińskiej, dotyczącą śmierci i zabijania w dawnych czasach. Osobiście byłam już tak wymęczona lataniem od rana po różnych prelekcjach, że wysiedzenie na tej było dla mnie prawdziwym wyzwaniem, ale szczęśliwie jakoś podołałam. Nie powiem, bym dowiedziała się czegoś, czego wcześniej nie wiedziałam. Jednak lekcje historii robią swoje. To była nasza ostatnia prelekcja w piątek, później był już tylko wyżej wspomniany Paradox. W sobotę na konwencie pojawiłam się już z samego rana, wymęczona i niewyspana, a moim marzeniem było łóżko. Pierwszą godzinę przesiedziałam na schodach przy akredytacji, bowiem Rafał Dębski nie przybył na spotkanie autorskie, a nie chciałam przerywać nikomu prelekcji, ładując się w jej połowie do sali. Następnie poszłam do Jacka Piekary, który opowiadał o procesom przeciwko czarownikom i czarownicom w dawnej Europie. Przed samą prezentacją wykazałam się ogromną grzecznością, pokazując panu Jackowi gdzie znajduje się jego sala, ponieważ się zgubił w tłumie. Jakoś po tej prelekcji przybyła Ati, więc wspólnie udałyśmy się na boisko, w celu udokumentowania konkursu na najlepszego larpowca.
Ati: Konkurs był znacznie mniejszy niż się spodziewałam, ale i tak intrygujący. Zaczęło się od zebrania góry śmiecia, to znaczy kartonów, papieru toaletowego (nie używanego), taśmy klejącej, worków na śmieci i całej masy innych bibelotów, z których to zgłoszenia do konkursu larpowcy mieli wykonać przebrania. Przebierali się za postać, którą wcześniej wylosowali. Zatem Lara Croft była mężczyzną, pojawił się również Chuck Norris, Minsc, szalony kronikarz, druid i wiele innych niecodziennych osobistości. Po losowaniu uczestnicy mieli 10 minut na przygotowanie z owych worków, papierów i kartonów stroju. Później każdy wcielał się w swoją kreację i prezentował przed „szanownym jury”. Kolejną częścią było przygotowanie specjalnego artefaktu. Tu niektórzy popisali się prawdziwą fantazją. Minsc na przykład wyposażył się w wyrzutnię chomików. :)
Eni: Tymczasem, na trawie obok boiska pojawiło się dwoje osobników, przedstawiciele obu płci, przebrani za postacie ze Star Warsów. Tym samym, mogłyśmy z Ati podziwiać kobietę z zakonu Jedi i mężczyznę reprezentującego Sithów, którzy poproszeni przez fotografów biegających po Avangardzie, walczyli na miecze świetne. Widok bardzo ciekawy, ale dość szybko sobie poszli. Na szczęście wszystko zostało udokumentowane. Niedługo później musiałam się zebrać i wyruszyć w drogę powrotną, niestety na większą część soboty wypadła mi impreza rodzinna. Na szczęście Ati została na placu broni i to ona przybliży co się działo później.
Ati: Ja rozochocona słoneczną pogodą długi czas nie mogłam przemóc się, żeby iść na jakąś prelekcję, do ciemnego, chłodnego budynku, toteż sporo czasu spędziłam obserwując warsztaty z tańców celtyckich i strzelnicę ASG. Po jakimś czasie dołączył mój i Eni asystent avangardowy – Lucek. Razem z Luckiem udaliśmy się na prelekcję Jacka Piekary, który fantastycznie rozrysował tło historyczne, które zwykł umieszczać w swoich książkach. Po nim na tę samą salę weszła wyczekiwana przeze mnie Magda Kozak. Dla mnie było to pierwsze spotkanie autorskie z nią, dlatego pewnie pełne niespodziewanych odkryć na temat tej niekonwencjonalnej pisarki. Niestety, gdzieś pod koniec prelekcjo pana Piekary padła mi bateria w aparacie i upragnione zdjęcia szlag trafił. Po pani Kozak przeszliśmy do innej sali, ponownie odwiedzając Annę Brzezińską. Tym razem opowiadała o czarownicach. Siedząc w temacie wiedźmiarstwa od jakiegoś czasu uzupełniłam swoją wiedzę tylko o kilka ciekawostek, niemniej trzeba przyznać, że temat został dobrze wykorzystany i przejrzyście przedstawiony. Po tym już tylko nastąpiło oficjalne zamknięcie Avangardy. Oczywiście nie było ono końcem, ponieważ konwent trwał jeszcze do godziny 16 następnego dnia. Nie było tu fajerwerków i jak większość takich imprez, nie wyszło do końca tak, jakby tego chcieli organizatorzy. W między czasie po terenie konwentu pojawił się również Dany z kumplem, od którego udało mi się wyciągnąć zeznania odnośnie jego spostrzeżeń, ponieważ odwiedzał nieco inne atrakcje.
Dany: Trochę się zdziwiłem, że po przyjściu w sobotę rano, wszędzie było jeszcze pusto. Zanosiło się na więcej ludzi. Kupiliśmy sobie konwentowe koszulki i poszliśmy rozejrzeć się po całym budynku, studiując mapę. Trochę miejsc do oglądania było, a jeszcze część przejść nie była za wygodna. Z początku mieliśmy zamiar zaliczyć cały ciąg poświęcony Japonii, jednak później uznaliśmy, że można by jednak jeszcze coś innego. Najpierw poszliśmy na japońskie gry hazardowe poranne. Łącznie udział brało z kilka osób, więc było zabawnie. Obstawialiśmy parzyste lub nieparzyste wyniki rzutu kośćmi i wygrywaliśmy lub traciliśmy w zamian ryż. To co się uzbierało, można było wymienić na Złe Szelągi. Jednak za dużo się nie udało osiągnąć, a późniejsza wizyta w sklepiku z nagrodami utwierdziła nas w przekonaniu, że poniżej 40 nie ma co przychodzić. Odwiedzając Barda, zakupiliśmy losy na loterii. Obaj z kumplem wygraliśmy Yu-Gi-Oh, więc praktycznie mogliśmy usiąść i zacząć grać. Co ciekawe, była też dziewczyna, której nie udało się nic wygrać 4 razy z rzędu. Potem poszliśmy na wykład o sushi i kulinariach japońskich. Mnie osobiście się podobało, usłyszałem wiele ciekawych rzeczy, a także nauczyłem się kilku zasad jedzenia sushi. Przy okazji można było się pośmiać z anegdotek prowadzącego. Chcieliśmy wziąć udział w jakimś konkursie, więc udaliśmy się do stosownej sali. Trafiliśmy w sam raz, akurat były rozdawane pytania. O tym, że jest to konkurs wiedzy na temat Świata Dysku, dowiedzieliśmy się dopiero z pytań, których część swoją drogą była trudna. To co się działo później, to jeden ciąg śmiechu, m.in. ze względu na dwie osoby, które brały także udział. Wiedziały właściwie wszystko, a nawet poprawiały pytania. Bardzo żałowałem, że nie poszedłem na konkurs Tolkienowski, który okazało się, że był niedługo potem, a o którym jakoś nie doczytałem. Zabraliśmy się z przyjaciółmi za karciankę. Był nią całkiem znany Munchkin, w klimatach azjatyckich. Po nauczeniu się zasad, wciągnął on nas na dobre, przy okazji można było się pośmiać z niektórych kart. Jednak przed jego kupnem wstrzymała nas cena – 89zł. Może niedługo jednak przełamiemy tę przeszkodzę. Klęliśmy także z powodu podręcznika do Neuroshimy. Był jeden jedyny egzemplarz w twardej okładce, którego z początku nie kupiliśmy, a potem został wzięty przez zwycięzcę konkursu Świata Dysku. Niestety pokaz walk kenjutsu został przełożony na późniejszą godzinę z powodu braku materaców, więc o ustalonej godzinie odbył się pokaz aikido plus zostało trochę powiedziane o sztukach walki. Część informacji nie była zbytnio odkrywcza, ale niektóre rzeczy były ciekawe. Poza tym fajnie się patrzy na to, jak jeden człowiek fruwa albo jęczy z powodu założonej klamry. Wydawało mi się, że w sobotę będzie dużo więcej ludzi i niestety się zawiodłem. Było pustawo, choć na ilość pomieszczeń i dostępnego miejsca, to może i dobrze?
Eni: W niedzielę jak zwykle siedziałam już od rana, czekając aż Ati dotrze na miejsce. Na początku odwiedziłam prelekcję na temat Zakazanej Archeologii, ale szczerze mówiąc, nie powaliła mnie na kolana. Następnie udałam się na Historię Fandomu Star Wars w Polsce. Na salę dotarły ze cztery osoby, co jak dla mnie jest porażające, szczególnie, że prelekcja była niesamowicie ciekawa. W tym czasie Ati już przybyła na konwent, więc gdy byłam już wolna, razem poszłyśmy do głównej auli, w której miało odbyć się spotkanie z organizatorami Avangardy. Przy okazji wpadłyśmy na sam koniec ogłoszenia wyników konkursu Quentina (na najlepszy scenariusz). Na samym spotkaniu z Avangardą frekwencja również była marna, ale nie spodziewałam się niczego innego. Mieliśmy za to okazję zadać kilka dręczących nas pytań i dostać odpowiedzi z pierwszej ręki. Ogólnie spotkanie odbyło się w bardzo miłej atmosferze, niestety wiadomości, którymi organizatorzy nas obdarzyli niestety do miłych nie należały. Niby można się cieszyć, gdy nie wiadomo, czy za rok odbędzie się następna edycja Avangardy? No właśnie. I tym smutnym, w tamtej chwili, akcentem, zakończył się konwent. Co prawda do godziny 15 rozgrywane były jeszcze LARPy, ale nas już tam nie było.
To, co na pewno można napisać to to, że takich spędów nie da się opisać. Tam trzeba być. Po prostu. Momentami zawodziły rzeczy martwe, a projekt szkoły wymagał nie raz biegów przełajowych na kolejną prelekcję. Chociaż nie do końca było tak, jak chcieli nam to zaserwować organizatorzy, to na pewno warto było się pojawić. Zdecydowanie miłym akcentem programu było Spotkanie z Avangardą, na którym mogliśmy zgłosić swoje uwagi odnośnie konwentu i porozmawiać spokojnie z organizatorami (a nie na zasadzie łapanki na korytarzu). A jeżeli po tej lekturze nadal się wahasz, czy iść na kolejną edycję, to zapraszamy na stronę główną konwentu. Nie opisałyśmy też kilku z licznych wisienek Avangardy, dlatego zapraszamy także na strony Nagrody Quentin oraz Pucharu Mistrza Mistrzów, gdzie znajdziecie wszelkie informacje, których nam zabrakło, tak samo jak czasu i maszyny do skakania w czasie. Na koniec spragnionym wrażeń wizualnych polecamy galerię zdjęć.
Komentarze
Dodaj komentarz