Każdy heros prędzej czy później boryka się z organizacjami lub przedstawicielami rządów, pragnącymi nałożyć nań swoisty kaganiec. Problem ten nie mógł zatem ominąć grupy Authority.
W drugim tomie Authority staje się już nie tyle rozpoznawalna, co wręcz słynna na całym świecie. Popularność oznacza także nowe kłopoty. Wprawdzie większość zwykłych ludzi zaczyna ich darzyć szacunkiem, a nawet swoistym kultem, lecz politycy będący u sterów mocarstw widzą w nich również zagrożenie. Niektórzy amerykańscy przedstawiciele elit są wręcz zaskoczeni, kiedy Authority odżegnuje się od przynależności do Ameryki i zamiast tego nazywa się obrońcami całej ludzkości. Nie wszystkim jednak odpowiadają brutalne metody herosów – w większości przypadków stawiają na likwidację zagrożenia raz na zawsze, a pozbawianie wolności przestępców zdarza się niezwykle rzadko. Tym razem jednak grupa ma także nowego przywódcę, jej zadaniem jest zaś ochrona małej Jenny Quantum – nowego wcielenia Jenny Sparks, jeszcze niedawno liderki Authority, która odradza się co stulecie.
Zmiana na fotelu przywódcy grupy nie pozwoliła na poszerzenie rysu innych postaci, jednak pomimo tego niewątpliwego atutu, drugiemu tomowi brakuje bezczelności i ostrego języka Jenny Sparks. Kuleją inne składowe fabuły. Scenarzystom (m.in. Warren Ellis, Mark Millar i Tom Peyer) zupełnie zabrakło pomysłów wybijających się ponad przeciętność – jak chociażby efektownemu zamknięciu pierwszego albumu i zarazem dziejów Jenny Sparks. Rządzący biorą się za tworzenie nadnaturalnych istot, aby po powrocie Authority stawili im czoła i pomogli utrzymać ich w ryzach – czy może nawet zastąpić niepokornych herosów. Jednocześnie jej skład to tak przaśna karykatura Authority i herosów z DC lub Marvela, że trudno o jakikolwiek entuzjazm, a widok Pułkownika z tarczą – oczywiście bliźniaczo podobnego do niejakiego kapitana Rogersa – to swego rodzaju wisienka na torcie. Członkowie Avengers i Ligi Sprawiedliwości niejednokrotnie byli przedstawiani prześmiewczo albo w formie ich mrocznych odbić, jednak w "Authority" to tylko i wyłącznie podobne wizualnie figury lub istoty posiadające jakąś cechę przypisaną do bardziej znanych trykociarzy, co zupełnie niczego nie wnosi. Inni antagoniści zresztą nie są lepsi i prezentują poziom z najprostszych kreskówek.
Drugi tom to zlepek kilku pomniejszych historii z powracającymi wątkami. Nie ma tu jednak miejsca na jakąkolwiek złożoność. Scenarzyści wykazują wręcz chorobliwe pragnienie, aby w jak najprostszy sposób dotrzeć z punktu startowego fabuły do jej zakończenia, bez oglądania się na spójność przedstawionej wizji. Postawienie na bezpardonową akcję i rozwałkę jest zrozumiałe, w końcu od początku taką konwencję obrali twórcy, lecz ubogie tło fabularne daje się we znaki w tak obszernym tomiszczu (przeszło 500 stron), a żarty niewysokich lotów nie pomagają.
Bezpardonowość grupy herosów może się podobać, akcje z udziałem Authority bywają też widowiskowe, a całość może stanowić odtrutkę na szlachetne i wpadające w moralizatorski ton komiksy spod znaku maski i peleryny. Tyle że to, co stanowi o sile "Authority", jest również powodem, przez który wiele osób odbije się od tej serii z niesmakiem. Być może w chwili pierwotnej publikacji w USA była to rzecz odświeżająca, obecnie jednak – również w Polsce – dostępne są o wiele lepsze pozycje o zbliżonej konwencji.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Dodaj komentarz