Sukces "Atlasu lądów niebyłych" ("Phantom Atlas") skłonił wydawcę do pójścia za ciosem. Efektem jest "Phantom Architecture", czyli – w polskiej wersji – "Architektura – wizje niezrealizowane". Żelazo należy kuć póki gorące, więc Rebis, polski wydawca, błyskawicznie zareagował i książka znalazła się na naszym rynku.
Wykorzystano sprawdzoną już świetną formę wypracowaną przy poprzedniej publikacji. Powielanie dobrych wzorów zasługuje na aplauz, jednak recenzent znajduje się w innej sytuacji. Powtarzanie zachwytów budziłoby (w najlepszym wypadku) podejrzenie o brak inwencji, a trawestowanie uznaję za stratę czasu. Odsyłam do recenzji "Atlasu...", gdyż obie książki są bliźniakami z edytorskiego punktu widzenia. Zamiast dubli, nieco szerzej o wątpliwościach, bo zarzutami tego nazwać nie można.
Pomysł autora, Philipa Wilkinsona, napisanie książki o mniej lub bardziej szalonych wizjach architektów, ma potencjał widoczny na pierwszy rzut oka. Zabrakło mu jednak czytelnego kryterium doboru przykładów. Porównując do "Atlasu..." – niby to samo, bo obaj autorzy opisują to, czego nie ma. Jest jednak subtelna różnica. Obiektów prezentowanych w "Atlasie..." nie było i (z założenia) być nie mogło. Te z "Architektury..." być mogły, a nawet – zdaniem autora – powinny. W ten sposób do dzieła wkradł się subiektywizm, bo przecież każdy budowniczy ma w swoim portfolio wiele obiektów, które z różnych przyczyn nie powstały, a autor z tego bezliku wybrał to, co mu pasuje. Jego prawo, ale z pominiętych koncepcji można by stworzyć wiele konkurencyjnych wersji dzieła, a wśród wybranych przez niego można znaleźć wątpliwe.
Przykładowo tylko. Nie podzielam zachwytów autora nad projektami Zahy Hadid. Niektóre z jej dokonań podpadają wręcz pod kompromitację, jak choćby remiza zakładowej straży pożarnej w Weil am Rhein, do której wóz strażacki nie mógł wjechać i została z konieczności przerobiona na pawilon wystawowy. Nie jest to jedyne jej dzieło, któremu zmieniono funkcję. Miała wizje, ale nie miała najwyraźniej serca do szczegółów (a tam ponoć w nich tkwi diabeł), więc nie mogę szczerze ubolewać, że nie zrealizowano w Hongkongu jednego z jej najwcześniejszych planów. Gigantyczne fiasko wielce prawdopodobne. Inna sprawa, że właśnie dzięki temu projektowi uzyskała sławę i rozpoznawalność.
Na początku chronologicznego przeglądu problemu nie widać. Plany dawnych budowli nie dotrwały do dziś (choć zachował się projekt idealnego opactwa św. Galla, od którego autor zaczyna), a ślady niepowodzeń, projektów nadmiernie ambitnych, zniknęły w pomroce dziejów (katedra w Beauvines wyjątkiem). Renesansowe i oświeceniowe projekty idealnych miast nie budzą żadnych obiekcji, podobnie jak zaprojektowane wtedy imponujące budowle – użyteczności nie do końca publicznej – choćby pałac Whitehall, mauzoleum Newtona czy Panoptykon.
Schody zaczynają się w XIX wieku, a im dalej we współczesność tym gorzej. Odnoszę wrażenie, że autor – dobrze obznajomiony z historią architektury – chciał uwzględnić słynne nazwiska (główne kryterium) i dopiero wtórnie, niejako w drugim rzucie, wybierał niezrealizowane projekty. Wybrał niby bezpieczną ścieżkę, bo architekci bardzo znani i nikt nie powinien się czepiać, ale zastrzeżeń (jak widać) nie uniknął.
Powyższe akapity nie zmieniają w poważnym stopniu ogólnej oceny. Książkę zdecydowanie warto kupić. Projekty są ciekawe, ilustracje atrakcyjne, a autor zrozumiale mówi o trudnych sprawach związanych z projektowaniem budynków i miast, czyli architekturą i urbanistyką. Konteksty historyczne oraz społeczne i architektoniczne mody zręcznie wplata w narrację. Specjaliści mogą się miejscami zżymać na dobór przykładów, ale mniej uświadomieni ucieszą oko, rozwiną wyobraźnię i poznają galerię architektonicznych sław. Przy okazji zobaczą, jak wygląda dzieło sztuki edytorskiej, czyli to, czego powinni domagać się od wydawców.
Dziękujemy wydawnictwu Rebis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz