Polscy fani twórczości brazylijskiego artysty o pseudonimie Leo musieli czekać aż dwa lata na drugą i ostatnią część komiksu poświęconego badaniom nieznanych planet. Czego można się po nim spodziewać?
Co prawda sam cykl "Antares" liczy sobie w Polsce dwa tomy, ale na gwiezdną epopeję składają się inne dzieła tego samego autora, "Aldebaran" oraz "Betelgeza", które łączy m.in. postać Kim Keller. Jej córka zostaje porwana przez… promień, którego źródłem jest sąsiednia planeta. Na czele zorganizowanej ekspedycji ratunkowej staje sama matka zaginionej. Na pokładzie znajduje się jeszcze parę innych osób, w tym fanatyk imieniem Jedediah, według którego szansa na spotkanie innej inteligentnej rasy jest zbyt duża, by to niewierząca i grzeszna kobieta prowadziła tak istotną dla homo sapiens wyprawę. Na dodatek ludzka kolonia na Antaresie ma problemy z grupką religijnych fundamentalistów, nie przebierających w środkach podczas narzucania swych idei.
Jak łatwo wywnioskować po krótkim opisie, drugi tom to bezpośrednia kontynuacja poprzedniego albumu. Historia zabiera nas na niezbadaną planetę, na którą trafia garstka postaci, w dodatku niezbyt dobrze uzbrojonych. Nie powinno to jednak dziwić, bowiem Leo w swym komiksie nie epatuje przemocą, miast tego skupiając swe wysiłki na możliwie rozbudowanym zaprezentowaniu postaci, ich stosunków oraz obrazu społeczeństwa. Na pewno nie jest to pozycja dla fanów szybkiej akcji. Miejsce efektownych scen zajmują tutaj bardzo liczne i długie dialogi, które czyta się naprawdę przyjemnie, a fabuła oraz poznawanie tajemniczej planety pochłania czytelnika z łatwością.
Bardzo dobrze wypadają postacie, ich sylwetki doczekały się doprawdy szeroko zakrojonych charakterystyk. Bez trudu dostrzegamy ich emocje, wątpliwości czy motywacje, a nawet sprzeczność ich interesów, chociaż ta ostatnia bywa miejscami naciągana. Większość fabuły kręci się wokół problemów głównych bohaterów i ich funkcjonowania w grupie pomimo różnic. Można mieć jedynie zastrzeżenia do postaci Jedediaha, który został aż nadto przerysowany i już po kilku stronach zaczyna irytować. W komiksie widać kilka elementów mogących wskazywać na liberalne poglądy samego autora. Niestety w przypadku wspomnianego wcześniej bohatera, Leo zwyczajnie się zagalopował i efekt jest bardziej komiczny niż mogący zmusić do jakichkolwiek refleksji.
Oczywiście mówimy też o cyklu przygodowym, więc nie obyło się bez kilku sytuacji, w których protagoniści muszą się wykazać zdolnością improwizacji. Wszystko to ogląda się z niekłamanym zaciekawieniem, a zwroty uatrakcyjniają lekturę. Poza tym całość wciąga, zwłaszcza że mówimy o utworze dosyć długim, na którego stronach dzieje się sporo, a to tylko ułamek całej historii rozpisanej także w "Aldebaranie" i "Betelgezie".
Niewiele gorsze odczucia budzi warstwa graficzna. Wytwory wyobraźni Leo, które znajdziemy na obcej planecie, robią wrażenie swą oryginalnością nie zahaczającą o tandetę, a i wiele ciekawych krajobrazów budzi żywsze emocje. Nieźle prezentuje się także przemyślana kolorystyka. Zarzuty można poczynić za to w kierunku bohaterów, których pozy, gestykulacja i przede wszystkim mimika bywają okropnie sztuczne. Najbardziej razi wyraz twarzy, który Leo nadaje właściwie każdej postaci – szeroki uśmiech odsłaniający zęby przy jednoczesnym napięciu skóry w okolicach kości policzkowych. Zestawienie kilku osób o tej samej mimice na jednym kadrze wygląda koszmarnie. Ostatecznie jednak i tak możemy mówić o bardzo dobrej oprawie.
Teoretycznie Leo kończy wątki swoich bohaterów, ale robi to, zostawiając sobie jawną furtkę do powrotu do "Światów Aldebaranu". Pozostaje mieć nadzieję, że będzie nam dane jeszcze do niego wrócić. Ciekawych historii w porządnej oprawie nigdy za wiele.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz